wtorek, 30 sierpnia 2016

Dzień Wagi

Nadszedł dzień prawdy, zwany przez starożytnych grubasów Dniem Wagi. Staję na niej, patrzę i co widzę?           Co widzę?? Nic nie widzę, bo brzuch mi zasłania. Wołam dziecko, żeby odczytało wynik. I proszę państwa, the winner is.... znowu ja!


Gdy na niej stanęłam przez moment mignęło ...6,9 kg. Aż chciałam podskoczyć z radości, ale chyba za dużo powietrza nabrałam, bo przeskoczyło na ...7,0 kg. I już nie było tak fajnie. Niby 100g, a tak potrafi uprzykrzyć życie. 


Tak czy siak, waga leci. I ja też lecę, ale w kulki, bo zjadłam carbonarę. W żaden sposób nie da się jej podciągnąć pod bardziej stosowny w tym czasie jogurt naturalny. Chociaż w sumie... Śmietana 30% i jogurt naturalny             w sklepie zawsze obok siebie stoją... czyli mam wybaczone. 


No i teraz najważniejsze. Nie uwierzyta, za Chiny nie uwierzyta. Biegałam... Ja! Biegałam! Zacznę od początku.      A było to tak. Sprzątałam "kuchnię" na parterze. Nazywamy to kuchnią, bo owszem ma wyprowadzenia pod zmywarkę, do zlewu i tym podobne ustrojstwa, ale w obecnej chwili, bardziej należałoby tam wrzucić laskę dynamitu niż cokolwiek zmywać lub gotować. Wszystko - to mało powiedziane. Buty, zapasowe drzwi, wędki, narzędzia, farby, kolekcja piorunów, sanki i wiele wiele innych zaległo tam i nie chce się ruszyć. Postanowiłam więc trochę ogarnąć tą rupieciarnię, nawet nieźle wyszło i wśród miliona dziadów znalazłam adidaski. Cóż było robić... Nałożyłam. Szybka konsultacja z ekspertem co i jak (Dziękuję inżynierze J.) i pobiegłam. Może to za duże słowo. Wyszłam z domu. Jak to było? Minuta marszu, minuta biegu. No tak, ale jak sąsiedzi zobaczą, że ja po minucie zaczynam iść, to pomyślą, że spuchłam... "Co ludzie powiedzą?!" To ja zamiast na lewo, to w prawo poszłam, w dzicz. Chyłkiem, chyłkiem i tyle mnie widzieli. Szłam, biegłam, szłam, szłam, szłam, biegłam, szłam, biegłam, sapanie za mną... Zboczeniec? A nie, pies. Wielki, czarny, z wielkimi zębami, ale też chyba trenował,      bo wyprzedził i pobiegł dalej wcale nie wykazując zainteresowania moim udźcem. W sumie szkoda, że nie zboczeniec, bo miałabym szansę na pobicie rekordu trasy. 


Dotruchtałam  jakoś do  domu, ze dwa razy nawet złapałam fajny rytm w biegu, ale generalnie mi się nie podobało. Ze sportów ekstremalnych to ja jednak wolę szpilki. Co nie oznacza jednak, że nie spróbuję znowu. Rodzenie dzieci też nic fajnego, ale za to jakie efekty! Zresztą oceńce sami w czym mi bardziej... do nogi.






7 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Ja to francuski biegle w mowie i piśmie, ale pewności nie mam pochwała li czy obraza? :P

      Usuń
    2. Przepraszam, jestem niezalogowany.
      Gdzieżbym mógł obrazić właścicielkę tak cudownych,zgrabnych nóżek!
      Francuski powiadasz Barbaro, cóż z tym przymiotnikiem wiele jest estetycznych doznań wspartych językiem.To znaczy jego znajomością. Nie za długo trzeba będzie uczyć się 'rodzime ( w języku arabów),albo dantejskie sceny po arabsku, uppps takie znam po polsku.

      Z pozdrowieniem słanym słońcem przedpołudnia w stronę Prus Wschodnich.
      Jerzy

      Usuń
    3. Tak się tylko podśmiewam z tego niemieckiego, bo od razu przypomniał mi się fakultet z germańskiego i Pani Grażyna, która za każdym razem z nadzieją w oczach pytała: "Alles klar?" A moje oczy mówiły, że cholernie daleko od klar... A jak miałam przeczytać na głos jakieś ćwiczenie to koleżanka pisała mi na kartce, a ja odczytywałam zdanie z angielska, nie mając pojęcia o czym mowa...

      Usuń
    4. Poprzedni mój komentarz jest świetnym przykładem na rozkojarzenie faceta sklecającego z mozołem zdania.Pominę przyczynę rozkojarzenia,którego powodem jest zdjęcie :o)) .
      Napisałem bowiem tak: Nie za długo trzeba będzie uczyć się 'rodzime ( w języku arabów),albo ...
      Opuściłem wyraz którego brak tworzy bezsens zdania.
      Miało być tak:
      Nie za długo trzeba będzie uczyć się 'nowo rodzimego języka francuskiego ( w języku arabów),albo ...
      Wszystkiemu winne sa nóżki ! :o))

      Jest prócz nóżek coś więcej co mnie urzeka , to Twoja dająca się zauważyć szczerość, właśnie to cenię. Masz bardzo podobne usposobienie do mojego.
      Jeszcze trącę o języki, ich początkiem nauczania było podwórko, wyliczanki po 'szwabsku'
      ale też po francusku. Kiedy już odezwała się we mnie dusza chcąca obłapiać piękno myśli i słów innych osób, wówczas trafił mi się taki jeden Goethe którego wielbili moi "Starzy".
      Drugi język ma związek z Joanną, ale o tym już pisałem w innym przesympatycznym Blogu.

      Pozdrawiam

      Usuń
    5. Dało się złapać sens... Jak każda czarownica czytam w myślach.
      Bliższy mi od niemieckiego język łaciński. Raczej już się nie przekonam by nadrobić ten stracony fakultet...
      A Goethego znam z widzenia... Zawsze jak dzieci zasną, myślę sobie: "trwaj chwilo, jesteś piękna..."

      Usuń
    6. Dobrze Basiu myślisz !
      :o))
      Znowuż niezalogowany.
      Jerzy

      Usuń

Zapraszam do komentowania i zadawania pytań