piątek, 14 lutego 2020

PRL Rules

Przedstawiam Państwu Silelis 405 D-1- turystyczny radziecki telewizorek, wyprodukowany w 1979 roku i sprzedany za 185 rubli. Zaledwie 6 cali, czyli tyle co dziecięca dłoń... Co by człowiek teraz dał, żeby sobie dobrej telewizji pooglądać. A tu ani dodatkowe cale, ani dodatkowe "środki" nie pomogą.




Jeszcze tylko dekoder...




Sama nie wiem czy bulionówki, czy bigośnice. Zjadłabym i to i to. Pewne jest, że cały zestawik pochodzi z Mirostowic, a dokładnie z Mirostowickich Zakładów Ceramicznych. Historia zakładu sięga lat 70. XIX wieku i obejmowała produkcję ceramiki budowlanej, elementów fontann i kominków, terakoty i klinkieru, a nawet części do samolotów. W 1966 została uruchomiona modelarnia z prawdziwego zdarzenia z Panem Erykiem Figlem na czele, dzięki czemu rozkwitła produkcja porcelitowej ceramiki użytkowej, która teraz cieszy moje oko i dłoń.













Kto pił kompot u Babci z takich szklaneczek ze złotym rantem?



Normalnie nie wierzę. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że to może być to, ale nie... niemożliwe! A jednak! W czasopiśmie od Basi były ukryte "Pańczochy"! A dlaczego "Pańczochy"? Bo jako dziecko zwykłam opowiadać "Bajkę o rybaku i złotej rybce" i niezmiennie jednym z życzeń paskudnej żony rybaka były "pańczochy".

 


Cena 120zł a rozmiar 24??


I te oczka nielecące...


Nawet nie wiecie, ile silnej woli musiałam zebrać, żeby nie wepchać giraka od razu w tą pończochę. Naprawdę nie wiecie...


Kobaltowa rodzinka od Basi

Gdy udało się zdobyć sękacza z kobaltowymi wstawkami, pojawiła się myśl, że miło byłoby mieć ich więcej... A czarownica zawsze musi uważać, o czym intensywnie myśli.

Zapytałam tak w sumie od niechcenia Basię- ale nie siebie- drugą Basię, która szykowała dla mnie dostawę staroci czy przypadkiem nie ma takiego wazonu, gdzieś w czeluściach piwnicy. Odpowiedź już znacie. Mój sękacz ma rodzinkę.

 


Czyściłam i czyściłam te plamki z błota, najwyraźniej nad czymś mocno zamyślona, aż dotarło do mnie, że to pęcherzyki powietrza w szkle.


Kryza również z bąbelkami.


Kobaltowe filiżanki z PRL plus wazonik

Basię poznałam sto lat temu jeszcze za czasów Danfossa, a ona  poznała moją pasję do staroci długo po Danfossie i zdecydowała się przekazać spuściznę po swoich rodzicach Bogaczówce, aby tu relikty przeszłości, głównie PRL, znalazły dom na kolejne lata, aż do wieczności. A ja już teraz tłumaczę Walerce jako najstarszej, że te szkiełka i duperelki, które mama zbiera to nie chińskie dziadostwo z marketu tylko prawdziwe skarby.

Przy okazji pokażę Wam skarby od Anety, zgromadzone kiedyś przez jej Tatę. Cukiernica/ bomboniera być może z Ząbkowic oraz cudowne mleczniki.



Seledynowa nóżka


Mlecznik od Anety, dzbanek od Basi i chociaż lewy z Pruszkowa a prawy z Chodzieży to całkiem dobrze się dogadali i teraz te słodkie złotka występują w duecie.



Zjawiskowa obrotowa patera na ciasto od Basi.


Patera Art-deco ze szklanym talerzem w okuciu od Basi.



A tu prawdziwa niespodzianka. Wygrzebałam go z jednego z wielu kartonów od Basi. Po wstępnej kąpieli już wiedziałam, że coś co ma w sobie tyle blasku, nie może być zwykłym wazonikiem. Po wielu poszukiwaniach poddałam się i poprosiłam o pomoc znawców. Nic dziwnego, że nie mogłam znaleźć tego cudaczka, szukając wśród polskich producentów z PRL. Okazuje się, że wazonik został zaprojektowany przez czeskiego artystę Frantiska Viznera dla Hermanowa Hut. Projektant cenił sobie wyważone proporcje i skupiał się na optycznych właściwościach szkła, czyli na tym co ja dostrzegłam już po pierwszej kąpieli... Jego prace są obecnie bardzo cenione wśród kolekcjonerów.


A jak już jesteśmy przy turkusie to i prezent od Teściowej doczekał się publikacji. Pozdrowienia z kurortu. Kto pamięta? Kto popijał?


Na zupełny już koniec komplecik z Koła od Pani Krysi został uzupełniony całkiem przypadkiem przez bombonierę "Włocławek" od Basi. Ale mi się rodzinki porobiły...


Sygnatura używana od 1973 - hand painted- ręcznie malowane przez Panią Jolantę Winiecką?

 

 

 

sobota, 8 lutego 2020

Sękacz i pół litra

Myślę, że każdy z nas ma pewien rodzaj wspomnień związanych z domem rodzinnym. Wspomnienia dotyczące przedmiotów, które były tam od zawsze, przyklejone do swoich miejsc, używane sporadycznie lub wcale, wkomponowane we wnętrze na stałe i wryte w naszą pamięć.

Ja również mam takie wspomnienia. Mam również Matulę, zwaną Babcią Lolą, która talentów posiada wiele, lecz największy z nich to talent do tłuczenia szkła. Każdą ilość, nieważne czy kryształ, czy zwykła szklanka, jeśli trzeba szybko i bezboleśnie zbić, to Babcia Lola jest idealna. Aż dziwne, że nie wynajmują jej na tłuczenie szkła przed kaszubskimi weselami...

A co jeśli Twoje wspomnienie z dzieciństwa dotyczy szklanego wazonu? Wiesz, że był, ale od dłuższego czasu go nie widziałaś. Oczyma wyobraźni widzisz jak Babcia Lola, któregoś pięknego ranka postanawia "umyć" wazon albo zupełnie niewinnie "ułożyć" w nim bukiet. I już jesteś pewna, że wazon tego mycia  czy ikebany nie przetrwał. Niby już wiesz, ale jeszcze dzwonisz dla pewności. Tak, niestety. Poszedł do szklanego raju dawno temu a kryształowe aniołki posklejały go magicznym klejem i żyje szczęśliwy pośród innych szklanych cudaków.

I jest zupełnie poza Twoim zasięgiem.

Wyobrażacie sobie poszukiwania szklanego wazonu, o którym wiecie jedynie, że był wysoki, przeźroczysty, miał niebieskie smugi i nietypowy kształt?

Ale nie byłabym prawdziwą czarownicą, gdybym nie znalazła identycznego wazonu, w dodatku zupełnie pod nosem w Gdyni, w jakimś przytulisku dla zwierzaków, które sprzedając szkła z PRLu zbiera na karmę dla psów i kotów. Wiem, że brzmi to jak totalny bajkonur, ale tak właśnie było. Wazon czekał na mnie w schronisku dla zwierząt, a w dodatku  w cenie zaskakująco przyjaznej.

A na dowód, że nie bajdurzę, pokazuję wazon Sękacz z kobaltowymi wstęgami, zwany również "Maczugą" lub "Rwańcem", wyprodukowany najprawdopodobniej przez Hutę Szkła Gospodarczego Ząbkowice w Dąbrowie Górniczej. Chociaż podobne robiono również w Hucie "Sudety" i w "Hortensji". Wazony powstawały w latach 60-tych i 70-tych. Były wykonywane ręcznie tradycyjną metodą hutniczą, korpus był zdobiony zadziorami, wyglądającymi jak sęki drewna stąd nazwa "Sękacz", wykończone nieregularną kryzą, dno szlifowane.


Ponad 40 cm szklanego szczęścia.

Przy okazji wazonu przedstawiam Wam moją rybkę. Były produkowane w wielu hutach, więc ciężko dojść skąd do mnie przypłynęła.  Nabyłam ją w drodze kupna na Mazurach w cenie ni mniej ni więcej tylko pół litra. Wy pewnie kojarzycie ją z tego, że stała na telewizorze w domu babci lub dziadka. U mnie wita gości w sieni.


A na koniec ciekawostka. W końcu zdecydowałam się na kolor przewodni w kuchni na parterze. Rozważałam róż, czerwień, turkus, ale ciągle brakowało mi weny. Postanowiłam poczekać, aż wena wróci. Przyszła do mnie w postaci prezentu od Pani Krysi. I już wiedziałam, że granat to jest to. Pomyślicie, że Włocławek mnie tak natchnął. Ja też tak myślałam.



Jednak okazało się, że to Fabryka Fajansu w Kole, powstała w 1842 i produkująca do dziś. Koło pewnie bardziej kojarzycie z Zakładu Wyrobów Sanitarnych Sanitec, wytwarzającego wyroby z ceramiki, a dla mnie pojawiło się jako nowe miejsce na mapie rzeczy do zwiedzenia- Muzeum Technik Ceramicznych.


czwartek, 6 lutego 2020

Gramofonomanka?

Cześć! Nazywam się Fonica Maestro. Powiem Wam o sobie kilka słów. Nie miałam rodziny. Trochę pomieszkiwałam w bibliotece. Całkiem miło tam było. Towarzystwo bardzo inteligentne. Całe regały wykształciuchów. Najbardziej lubiłam rozmawiać z Przygodowymi i Historycznymi, Komedie potrafiły rozbawić mnie do łez swoimi żarcikami. A Kryminały pomagały na bezsenność. Trochę bałam się Horrorów, bo stały takie mroczne w kącie i nigdy nie było wiadomo czy nie wyskoczą z jakąś siekierą...

Było miło, ale czułam, że nie do końca tam pasuję. Zapytacie dlaczego? Bo nie jestem książką, tylko gramofonem. Moja Właścicielka widziała, że marnieję w oczach i zdecydowała się przekazać mnie do nowego domu, za co jestem jej po dziś dzień ogromnie wdzięczna.

 

Fonica Maestro z zewnątrz Nr 1


I od środka.

Moja nowa Pańcia otworzyła mnie, zajrzała do środka i zrobiła zdjęcie. Siadła obok i zaczęła się zastanawiać. Podumała chwilę, chyba wyczuła, że troszeczkę mi nieswojo w tych nowych murach. Nie zagadywała, tylko zaczęła krążyć po domu i znosić rozmaite rzeczy. Zamknęła mi pudełko, więc niewiele widziałam. A kiedy je znowu otworzyła, cały pokój był wypełniony innymi gramofonami. Przytulali mnie, witali, klepali po przyjacielsku w kuferek. A mi aż łzy w oczach stanęły, gdy zrozumiałam, że moja nowa Pańcia, ach proszę Państwa, to zupełnie szalona Gramofonomanka. Niektórzy co bardziej złośliwi, to nawet mówią, że Grafomanka, ale ja nie wiem, co to znaczy. Musiałabym zapytać starej przyjaciółki Encyklopedii, ale ona została w Bibliotece.

Nr 2


Bambino Nr 3


Nr 3


Nr 3


Technics Nr 4


Unitra Artur nr 5


Unitra nr 6


Grundig nr 7

 

środa, 5 lutego 2020

"Bądź grzecznym odkurzaczykiem..."

Gdy żyła Babcia Waleria, Dziadek Henryk miał w zwyczaju dawać jej bogate prezenty na Dzień Kobiet. A to maszynę dziewiarską do robienia swetrów, a to telewizor. Jednym z takich prezentów był odkurzacz firmy Vorwerk. Dziś pewnie kojarzycie ją z innego flagowego produktu... Firma powstała w roku  1883, początkowo specjalizowała się w produkcji dywanów a później silniczków elektrycznych do gramofonów. W latach dwudziestych na popularności zyskało radio,  co doprowadziło do gwałtownego spadku sprzedaży gramofonów. Cóż było robić? Delikatnie się przebranżowić i stworzyć Vorwerk Kobold. W 1929 główny inżynier na bazie silniczka gramofonowego stworzył wysokowydajny pionowy odkurzacz elektryczny. W 1930 Kobold "Model 30" otrzymał patent. W tamtych czasach było to urządzenie mało znane, więc sprzedaż mimo niskiej ceny (20 marek niemieckich)  nie szła zbyt dobrze. A co zrobić kiedy sprzedaż  nie idzie? Oczywiście zmienić system dystrybucji. Syn właściciela Werner wpadł na genialny pomysł sprzedaży bezpośredniej, który na pewno również kojarzycie po dziś dzień. I wtedy się zaczęło!  Do 1935 sprzedano 100 000 Koboldów, do 1937 pół miliona, a do  1953 okrągły milion. 

 

Babcia Waleria otrzymała swój pierwszy odkurzaczyk w latach 50, a do Bogaczówki trafił około 2015 i tu można go podziwiać. Co najciekawsze odkurzacze Kobold nadal są produkowane, wyglądają może trochę kosmicznie w porównaniu do dziadka Kobolda "Modell S", ale przecież wiadomo, że wnuk musi być bardziej "cool" niż stetryczały dziadek.

 

Na końcu brakuje worka na śmieci, ale był tak stary, że rozsypał się w rękach.


Podejrzewam, że była również pionowa rączka do odkurzania na stojąco.


Paszcza


Samo 220 Voltów przeszło już do historii, a co dopiero odkurzacz.


Gdyby Eryk miał tym maluszkiem całe piętro odkurzać... Kiedyś było łatwiej- ludzie mieli jeden dywan, a resztę się miotłą ogarniało.