czwartek, 14 marca 2019

Konfeszyn

Była jesień roku pańskiego zeszłego. Wracając późnym wieczorem po zajęciach zumby, na które uczęszczałam regularnie od dwóch miesięcy, postanowiłam zajechać do pobliskiego sklepu, aby uzupełnić ubytek energetyczny. Dentysta mówił, żeby ubytki jak najszybciej uzupełniać, bo potem się może jakaś dziura zrobić. Nie chciałam dziury. Pieczołowicie ułożyłam na taśmie chipsy i tym podobne dobrodziejstwa ludzkości.  

 

Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że lepiej by było gdybym położyła obok siekierę do łupania lub chociaż szpadel. Wyszłam ze sklepu z naręczem ciuciu. Parking dość obszerny, ale pora już nocna, więc stały tylko dwa auta. Widzę, że miedzy moim a tym drugim, stoi jakiś facet i promiennie się uśmiecha. Ci uśmiechający się są najgorsi. Na pewno jakiś psychopata. Kto normalny uśmiecha się do obcego? Poczułam się nieswojo. Niby oświetlony parking, ale jednak noc i pusto a wokół pełno krzakoci, w których można by było pokrzyczeć. 

 

Osobnik uśmiecha się nadal i pyta: co, jeszcze zakupki? Odpowiadam z krzywym uśmiechem. Wiem, że lepiej odpowiedzieć. Milczenie może odebrać jako brak szacunku a to dopiero go rozwścieczy. - Taaaa, zakupy. W myślach odnotowuję: do listy kolejnych zakupów dopisać gaz pieprzowy, paralizator i stalowe gacie cnoty bez klucza. 

 

Osobnik nadal uśmiecha się podejrzanie życzliwie. Szacuję odległość do auta. Może bym zdążyła, ale wtedy przypomina mi się mój czas na setkę z podstawówki i już wiem że nie zdążę... żeby to chociaż były trzy kółka wkoło jeziorka to może bym go kondycyjnie wyķończyła, ale na szybkość nie mam szans.

 

Dodatkowo powraca uporczywa myśl, ze mój oldmobil nie ma centralnego zamka. Zanim dobiegnę, dogmeram się kluczem, będzie szybszy, złapie mnie za kaptur.  Na co mi ten kaptur?? Obetnę go w domu. Uśmiechając się w sposób nader wymuszony, przesuwam się w stronę auta. 

 

Nie za szybko, aby nie wzbudzić podejrzeń, ale i nie za wolno, aby powstrzymać ewentualny pościg.  Widzę, że mina napastnika rzednie. Już się nie uśmiecha. Już wie, że tym razem mu się nie uda. Wprawnym ruchem obracam kluczyk. Wsiadam do auta. Wciskam guzik blokady.

Kładę ręce na kierownicy a głowę opieram o zagłówek, oddycham głęboko.

 

Udało się, jestem bezpieczna. Nie odwracam się w jego stronę. Wyjeżdżam z parkingu. Już obrastam w futerko, myśląc jaka zwinna i sprytna ze mnie lisiczka.  I wtedy oślepia mnie błysk, ale nie jest to błysk nadjeżdżającego z naprzeciwka auta.

To oślepiająca myśl przeszywa mnie na wskroś.

A brzmi ona: instruktor zumby + czapka + kurtka + okulary = nadal instruktor zumby.

 

O Pani dej mnie chrupka, bo mam ubytki.


Hojność Twa, o Pani, nie ma granic...