czwartek, 31 stycznia 2019

Kuchnia moich marzeń 3

Byłam ostatnio nieco zadumana, smutna i nieobecna. Pomyślałam, że dobrze mi zrobi poczytanie jakichś pozytywnych historii. Wpisałam, więc hasło: pozytywne historie. W zamian dostałam: w wieku 16 lat zostałam matką- pozytywne historie, poparzenie drugiego stopnia - pozytywne historie, co czuje niejadek- pozytywne historie i Popek- wesołe dziecko ze smutną historią. 

Nie mam 16 lat i nie jestem niejadkiem... ostatecznie weszłam na swojego bloga i poczytałam kilka wpisów z 2014 roku. Zdecydowanie pomogło. A ja i tak się cały czas zastanawiam czy to na pewno ja pisałam. Czy ja byłam pod wpływem, czy ktoś moim palcem klikał? Nie wiem, ale zdanie o Panu Remoncie, który przechadzał się po domu rozbroiło mnie do niemowlaka.

 

Pan Remont postępował, kroczył dumnie po domu, upiększając kolejne pomieszczenia, aż stanął przed kuchnią na piętrze, spojrzał pogardliwie na obskurne pomieszczenie, chrząknął, popukał w brązową płytę na ścianach, spojrzał przez odrapane skrzynkowe okna na podwórze i mruknął: „Już czas…”

 

Wszystko na to wskazuje, że nadszedł już czas na kuchnię na parterze. Kuchnię moich MARZEŃ. A w mojej głowie - pustka, siano i zamartwica. Każdy element miał być przemyślany, zaplanowany i wymierzony, ale obawiam się, że to nie w moim stylu. Jak to wszystko poskładać w logiczną całość? Zostawiam Wam te puzzle. Poskładajcie po swojemu, co poeta miał na myśli. A już niebawem pokażę Wam, jak to się skończyło...

 



Ściana rośnie.


Komódka na kieliszki wisi.


Kurki na łakocie czekają w pogotowiu.


Zasłonki czekają na żelazko.




Piekarnik skrzynkowy rozgrzany do czerwoności.



Zdobyczne, ogromne talerze czekają na pierwsze danie.


Żeliwny zlew po renowacji już nie może się doczekać spotkania z syfonem.


Wszyscy czekają. A ja się zwinę w kłębek pod kocykiem i podrzemię. W końcu zima po to jest.

niedziela, 27 stycznia 2019

Kokoszenie i okichanie

W niedzielny poranek z trudem próbuję się podnieść  z wyrka. 

Kinga: Mamo, wykokoś się.

 

Kinga podchodzi do mnie z chusteczką higieniczną, próbuje mi wytrzeć nos i mówi: okichaj się.

 

Eryk: Jeden szczurek chowa jedzonko do spiżarni, a drugi do żołądkowej spiżarni. 

 

Łucja: Waleria, widziałam, że czytasz "Nicki- dzienniki podrywaczki"... I co? Było coś?

 

Kinga (2lata i 10 mscy): Boli mnie brzuch. Pójdziemy do ortodonty?

 

Waleria tłumaczy się z tego, że zabrała książkę Łucji: Ja ją czytałam, bo się pogrążyłam... w czytelności...

 

Kinga siedzi na sedesie i śpiewa sobie: Jestem sobie bąkoludem.

 

Eryk przed urodzinami: Mamo, kupisz mi 10 prezentów?

Mama: Eryk, nie przesadzasz?

Eryk: To chociaż 5.

 

Kinga: Mamo, zaproszę Cię na urodziny.

Mama: Dziękuję, to bardzo miło z Twojej strony.

Kinga: A Eryka nie! W marcu mam. I zaśpiewam babci "Sto lat".

 

Eryk: Mamo, a po co jest śnieg, jak już nie ma w ogóle Świąt?

 


  

Czym zajmuje się pierwsza córka?




Czym zajmuje się druga córka. Tak, to miód.




Czym zajmuje się Bajeczka




  

środa, 23 stycznia 2019

Letnia przygoda

Pamiętacie ten magiczny letni czas, kiedy dożywotnio rzuciłam korpo i powiedziałam, że nigdy więcej nie będę spędzała ośmiu godzin przed komputerem? Pojechałam wtedy na pole namiotowe, trochę odpocząć, trochę popracować i oderwać się od myśli, że teraz to na pewno zdechnę z głodu. Bo jak żyć bez korpo? Ale wróćmy do sedna. Do nowego życia. Do wakacyjnej przygody... 

 

Pewnego wieczoru na polu namiotowym brataliśmy się akurat alkoholowo z mieszkańcami sąsiedniego domku. W pewnym momencie okazało się, że brakuje krzeseł. Jeden z sąsiadów poszedł do domku i przyprowadził... go. Przerwałam w pół zdania, spojrzałam w jego oliwkowe oczy i już wiedziałam, że utonęłam w nich po uszy, po szyję, po pas. Moje serce na moment zastygło a potem zaczęło walić jak oszalałe.

 

Był dużo starszy starszy ode mnie. Dobrze się trzymał, ale zdradzały go delikatne zmarszczki na opalonej skórze. Wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Nie tylko z powodu różnicy wieku. Przy takich okazach zawsze kręcą się ich czujne właścicielki...

 

Nie mogłam jednak oderwać od niego wzroku. Zastanawiałam skąd mógł się tu wziąć. Był tak nierzeczywisty, niepasujący do tego miejsca, zbyt elegancki jak na leśne rozstaje. A jednak to właśnie tu go spotkałam. W samym środku lasu nad brzegiem jeziora. Czyż można sobie wyobrazić coś równie romantycznego?

 

W miarę przepływu szlachetnego rudego trunku przez moje żyły, nabrałam odwagi i wyrzuciłam z siebie jednym tchem: Czy Pan tu spędzi zimę?

Odpowiedział z zakłopotaniem, że wszystko na to wskazuje. Chociaż mazurskie zimy w lesie są bardzo ciężkie.

Ja wiem, że nie powinnam, że nie wypada by kobieta wychodziła z inicjatywą. Wszystko to wiem, ale po prostu to zrobiłam. Zapytałam czy nie zechciałby przezimować u mnie. No i jest. Mój oliwkowy królewicz prosto z lasu.

 

Drobne zmarszczki na opalonych nóżkach już zakamuflowane.




Ach te oliwkowe oczy... aż cztery.



P.S. Żaden mebel opisany w moich historiach nie został skradziony ani nie ucierpiał podczas pisania bloga. 

P.S. 2 Oczywiście jego właścicielka wyraziła zgodę na przeprowadzkę . A gratis dostałam durszlak. I nie zawaham się go użyć.

 

 



sobota, 12 stycznia 2019

Toruńskie rękawiczki

Kiedyś moim marzeniem były wolne piątki. Nie muszę dodawać, że to marzenie było w tej samej szufladzie, co wygrana w totolotka i w konkursie piękności, czyli należało  do marzeń zupełnie irracjonalnych. Kiedy jednak mimo wszystko udało mi się je zrealizować, to  należy te piątki odpowiednio celebrować. Zatem dzisiejsze śniadanie zjem w Toruniu. Mój bezpłatny transporter dowiózł mnie na przedmieścia i aby dostać się na Starówkę musiałam skorzystać z komunikacji miejskiej. Uroczy, przystojny autochton wyczerpująco poinformował mnie jak dotrzeć do celu i gdzie kupić bilet.




 Uroczy różowy bilecik z aniołkiem


Toruń to wspaniałe miasto. Już od 11:00 serwują tutaj groszek i nikt nie robi z tego powodu wielkich oczu. Co prawda przyjechałam na śniadanie, ale tak się złożyło, że zjadłam w zasadzie dwa obiady. I to nic, że szukałam w internetach baru mlecznego Marysieńka. Google jest mądrzejsze ode mnie i wiedziało, że ja chcę do Małgośki.





Ja wiem, że już miałam groszku nie jeść, ale to inne miasto, inne województwo, więc w zasadzie nic takiego nie miało miejsca i się nie liczy.

Po tym skromnym posiłku mogłam się udać na spacer. Oczom mym ukazał się taki oto zachęcający widok. A nos zwariował! Przy drzwiach stała grupka ludzi i chwilę mi zajęło zrozumienie, że to jest zawijas kolejki, która zaczynała się dużo wcześniej... Już wiedziałam, że ja tam muszę wejść. A w środku widok rodem z PRLu, panie w fartuszkach i ten obłędny zapach. Od razu mi się dzieciństwo przypomniało i chleb z GSu, kupowany po lekcjach w oczekiwaniu na autobus na ćwiartki. Na ćwiartki! Poproszę ćwiartkę chleba. Teraz to już tylko człowiek ćwiartkę wódki może kupić.


To nie jest areszt śledczy.


To piekarnia vintage.



Dziś gdy sama jestem matką, cóż lepszego mogłabym przywieźć swoim dzieciom z wycieczki...


Tata powiedział, że to są chleby w kształcie grzybów. Kinga: daj mi grzyba!



Waleria zamówiła pierniki. Mówię: pierniki to sobie możesz w sklepie kupić. Waleria: Mamo! Ale te z Torunia są najlepsze. Faktycznie.


Ruszamy na zwiady.


Toruń przywitał mnie pięknym niebem,


...ciekawą architekturą...


... i bujną zielenią.


Uprzedzając pytania co bardziej złośliwych: nie, nie lizałam szyby. Chociaż teraz żałuję...


Jeszcze jednym plusem dodatnim wynikającym z wyjazdu są rękawiczki za złotówkę.

Za każdym razem kiedy teraz zapytam: Gdzie masz rękawiczki?

I usłyszę:

- nie wiem,

- nie mam,

- zostały w drugim samochodzie,

- zgubiłam/em,

- mam jedną,

- są mokre,

Czy cokolwiek jeszcze im przyjdzie do głowy, robię cyk i są! Ależ jestem przebiegła. Powinnam chyba napisać jakiś podręcznik, jak wykiwać własne dziecko.




wtorek, 8 stycznia 2019

Przypadkiem spełniłam marzenie

Dziś Wam opowiem, jak przypadkiem spełniłam marzenie. Chciałam odstawić groszek konserwowy, a przynajmniej mocno ograniczyć jego spożycie. Najłatwiej zastąpić byłoby go rybą po grecku. Udałam się więc wczoraj do sklepu, gdzie już uprzednio ją kupowałam. I nie wiem, gdzie popełniłam błąd... Powiedziałam po prostu: Poproszę opakowanie ryby po grecku. Pani poszła na zaplecze, ale jeszcze mnie to nie zdziwiło, bo czasami przynoszą z zaplecza. Zdziwiło mnie, jak zaczęła tarować puste wiadro. 

 

Ja wiem, że już wtedy powinnam wyjaśnić nieporozumienie, że nie wiadro, tylko to małe pudełeczko. Nie 3 kilogramy, ale 300 gramów. Ale nie zrobiłam tego... Przypomniało mi się jak poprzednim razem kupiłam trzy pudełeczka, czyli ok. 1 kg i zjadłyśmy to z Kingą w 24 godziny. Przypomniało mi się też, że myślałam sobie wtedy, jak wspaniale byłoby kupić kiedyś całe wiadro i pożreć bez limitów. 

 

Ja nie wiem co mnie zdradziło, skąd ekspedientka wiedziała, że moim najskrytszym marzeniem jest posiadanie całego wiadra ryby po grecku. Czy ona kojarzyła mnie z poprzednich zakupów i czytała moje myśli, czy widziała mój błysk w oku na widok tej rybki, czy zdradził mnie dyskretny ślinotok? Tego się już nie dowiem. Wiem natomiast, że stałam się szczęśliwą posiadaczką trzech kilogramów ryby po grecku (w tym momencie już trochę mniej) i niechcący spełniłam marzenie.

 

Wnioski do Pierdołoterapii: czasami do spełnienia marzenia potrzeba drugiego człowieka.

 

Pozdrawia Królowa Przypałów i od wczoraj również Królowa Ryby Po Grecku.


No to zaczynamy...


Przy okazji przesyłam trochę pozytywnych leśnych zimowych wibracji.



Niebo jak latem


Uważny obserwator dostrzeże latarnię Stilo.

W ten weekend łącznie 18 godzin w lesie. Rybka będzie smakować.


czwartek, 3 stycznia 2019

Mycie skraca życie

Spodziewałam się po południu gości i ze względu na napięty plan dnia, rozważałam już od rana co lepiej umyć. Podłogę czy włosy? Ostatecznie doszłam do wniosku, że na podłogę nie muszą patrzeć, a na mnie siłą rzeczy  będą musieli.

 

Od dzisiaj wprowadzam nowy obowiązek dla samej siebie oraz wszystkich żyjących według zasad Pierdołoterapii. Mianowicie, spodziewasz się gości- musisz coś umyć. I najlepiej od razu na wstępie powiedzieć gościom, co się umyło z okazji ich przyjazdu, aby okazać szacunek, stosownie ugościć i dodać splendoru całemu spotkaniu. Ja umyłam włosy, zęby i ręce ze dwadzieścia razy.




Poza umyciem siebie, musiałam jeszcze umyć kaczkę. (Pod pachami też.)



Oraz blaszkę na babkę marmurkową.


 

I dość mycia na dziś!