wtorek, 24 września 2013

Przeprowadzka

No i stało się, nastał lipiec roku pańskiego 2009, dzień sobotni...Czas zakończyć sześciomiesięczne "wczasy" w Suchaczu nad Zalewem Wiślanym, spakować dobytek i ruszyć w drogę...

Pakowaliśmy i pakowaliśmy, a dobra ruchome jakby rosły i pęczniały i namnażały się i myślałam, że nigdy nie nastanie moment zamknięcia klapy bagażnika. Zostałam wtedy samozwańczym Mistrzem Pakowania, każdy milimetr kwadratowy powierzchni był wykorzystany, a gdy usiadłam na fotelu zostałam jeszcze przygnieciona pomniejszymi pakunkami i kotem.

A Kot wiedział i czuł całym sobą, że coś się święci, majątku pilnował, stanowiska przez cały dzień nie opuszczał...
















Wyruszyliśmy z delikatnym podnieceniem, radością, ciekawością i kropelką strachu przed tym, co nas czekało...

Jesteśmy...w NASZYM nowym- starym domu...Czas wić gniazdo...Ale jak tu wić, gdy woda miała być, a nie ma, prąd tylko na przedłużaczu a wanna drapie w tyłek??




 




 
 
Kotu się podobało...a kot zawsze wie lepiej niż człowiek...





















Jak żeśmy to przeżyli, do dziś nie wiem. Pamiętam pierwszy posiłek- jajecznicę usmażoną na turystycznej butli gazowej z nakładką...Pierwszą kąpiel... u sąsiadów, bo zawór pękł i wody nie było, drugą kąpiel już u siebie i podrapany tył...bo wanna była stara. Krótko mówiąc - biwak...długotrwały biwak.

Kupując Bogaczówkę zakładaliśmy plan dziesięcioletni na doprowadzenie jej do stanu dawnej świetności. Miała być gotowa na moje 35 urodziny:). Jeżeli tempo prac nie spadnie, nie zabraknie zapału, energii, zdrowia i środków materialnych, jest duża szansa, że odrestaurowanie budynku uda się zakończyć szybciej niż planowaliśmy.

1 komentarz:

Zapraszam do komentowania i zadawania pytań