czwartek, 8 grudnia 2016

Husch-husch- post dla świntuszków

Uwielbiam TO... Nie wyobrażam sobie życia bez tego. Czasami nie mogę się powstrzymać i robię to dwa razy dziennie. Na samą myśl, aż przechodzą mnie dreszcze...mrrrr.... uzależniające wibracje. 


Każdy człowiek, choćby największa łachudra, ma do odegrania w świecie jakąś rolę, jakąś rzecz w którym jest naprawdę dobry, wręcz genialny. I ja po latach w końcu znalazłam to, do czego zostałam stworzona... 


Nikt nie pierze tak jak ja. Z taką pasją, zapałem, oddaniem... Mogę to robić rano i wieczorem, przed posiłkiem, po posiłku, na co dzień i od święta. Obudzona w środku nocy, wyrecytuję: bawełniane 40 stopni 2h:00min., syntetyczne 60 stopni 1h:30min, codzienne 40 stopni 1h:00min.




Tego posta dedykuję wszystkim świntuszkom, którzy nie umieją wypić soku tak, żeby połowa nie wylądowała na bufecie, tym, którzy jedząc pączka zawsze wycisną dżem na sweter, a po zjedzeniu chipsów odruchowo wytrą palce w spodnie.


Ja to piorę pralką, ale nie byłabym prawdziwym oldofilem, gdybym gdzieś po kątach nie poukrywała reliktów przeszłości związanych z praniem.

Tarę większość z Was zna. Ja dostałam swoją w prezencie ślubnym, na wypadek gdyby pralka wysiadła. Niezwykle trafiony prezent. Podobnie zresztą jak husch-husch, który dostałam nieco później od Czcigodnego Teścia, co w domu rodzinnym kombinezony z warsztatów tym prał. 

Husch-husch sam wymagał "prania"


Już zaczyna wyglądać, ale czyszczenie jest wieloetapowe, więc jeszcze trochę pracy przede mną.


Dzwon do prania był zamocowany na kiju, a brudne ubrania wkładano do owalnej miednicy.



A może świecznik?


A skoro już jesteśmy w dolnej łazience, to jeszcze świecznik z pręta po liftingu złotolem i nowe życie deski do prasowania.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania i zadawania pytań