niedziela, 19 maja 2019

Operacja na otwartym meblu

-Zabieraj tego mazaka ode mnie! No nie... ja jestem olejowana, marker nie zejdzie...

 

Pańcia przyszła i próbowała czyścić, ale wszystko na nic. Nawet obsztorcowała Potwory, że ja drewniana jestem, że dbać trzeba, ale jak tylko zniknęła Potworki znowu pojawiły się na horyzoncie.

 

Matko! Jak mnie szuflady bolą... jestem wyczerpana, potrzebuję wakacji, żeby się tak wyzbyć wszelkiego majątku, poczuć się lekko, pusto i bezmyślnie. Żeby nie trzeba już było tych zdjęć pilnować ukrytych w schowku przed gawiedzią, żeby gawiedź już we mnie więcej książek nie upychała. Ja nawet za bardzo czytać  nie lubię. No i te kredki, brudzą mnie niemiłosiernie, szczególnie świecówki.

 

Szkodniki nie dały mi wakacji, wprost przeciwnie otwierały i zamykały szuflady jak najęte, wte i wewte. No czego Ty tu znowu szukasz? Niczego nie przybyło!

 

To się musiało po prostu skończyć źle. Byłam w sile wieku, ale na skraju wyczerpania nerwowego. Kiedy były w placówkach masowałam obolałe szuflady, trenowałam teleskop, naprężałam prowadnice, ale czułam że słabnę z dnia na dzień. Finał był tragiczny, z prowadnic posypały się kuleczki a szuflady opadły smutnie. Ta opadnięta kopara na dole uniemożliwiała mi mówienie, mogłam tylko wodzić oczami i czekać na siekierę. Bo że przyjdzie po mnie to wiedziałam od razu po przeliczeniu stalowych kuleczek na dnie ostatniej szuflady. Pańcia widziała, że choruję, że źle ze mną. Próbowała mnie jeszcze ratować ręką Czcigodnego Teścia, ale wszystko na nic. Nadzieja umarła.

 

Gdy przyjechały piękne wrzosowe mebelki, wypięłam dumnie pierś a gdy mnie wynosili szepnęłam Pańci do ucha, że chcę być spopielona na ognisku, że nie chcę do pieca, że klaustrofobię mam, że ciasnoty pieca nie zniosę. Pańcia spojrzała na mnie jak na wariatkę i popukała się w czoło. O dziwo, zanieśli mnie do kuchni, choć oczyma wyobraźni już bardzo wyraźnie widziałam ten wielki pieniek do rąbania. W kuchni stałam długo, Pańcia świadoma mojego lichego zdrowia, nie obciążała mnie zbyt mocno, te zdjęcia w schowku, filiżanki na wierzchu, czasem jakiś syrop z roztargnienia mi do szuflady wsunęła czy kieliszki do wódki.

 

Aż przyszedł dzień i nastała godzina. Przyszła Ona, On i to małe wredne co mnie kiedyś markerem pomazało. Chciałam mu nawet palca szufladą przyciąć, ale Rodzice czujnie mnie obserwowali. Małe wredne wzięło jakiś dziwny przyrząd i zaczęło mi wiercić dziurę w brzuchu. Najpierw bolało jak cholera, ale potem poczułam dziwną lekkość w jelitach, jakby długa niestrawność odeszła w zapomnienie. Potem On przy mnie majstrował, coś ucinał, coś przykręcał. Niestety nie mogłam się tak zgiąć, żeby sprawdzić co to za operacja jest przeprowadzana. Gdy rumor ustał i wszyscy wyszli, odważyłam się zerknąć w lusterko. WOW.

 













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania i zadawania pytań