niedziela, 1 lipca 2018

Czuć w ręku

Ostatnio przeżywałam ciężki okres. I fizycznie i psychicznie.

Taaak... Ostatnie trzydzieści lat dało mi w kość.

Umysł cały czas bardzo szybko pracował, a ciało przestało nadążać.

I wcale nie dlatego, że ciało za wolne. To mózg ciągle nakręcał: szybciej, więcej, jeszcze, jeszcze, jeszcze. Co tu jeszcze można zrobić, wymyślić, zaplanować... Doszło do rozszczepienia i ciało z umysłem nie chciało już gadać. Tylko w nocy o 22:00 się zgrywały, a wyglądało to tak, jakby mi ktoś wyłączył wtyczkę. W ciągu sekundy oboje dawali sobie spokój a przy okazji i mi i zasypiałam jak pozbawiona prądu.


Zawsze robiłam wszystko podwójnie. Podwójne studia, podwójna praca, dzieci też podwójnie. Tylko Mąż jeden... Hmmm... Jakbym miała przeżyć 35 lat, a nie 70.

Musiałam na nowo zintegrować te dwa twory. Pierdołoterapia to proste założenia i proste rozwiązania. Mózg za szybko, ciało za wolno. Spowolnij jedno, a przyspiesz drugie.

Na gonitwę myśli i bagno w głowie, pomaga szydło i słońce i wiatr we włosach i nalewka gruszkowa. Na ciało miałam inny plan. Raczyłam je bieganiem i pływaniem na zmianę. Dobrze, nie nazywajmy tego świńskiego truchtu z przerwami- bieganiem. To bardziej turlanie się do mety. Skutek był taki, że ciało zupełnie się zbuntowało. Ja rozumiem, że półroczna przerwa  od wysiłków fizycznych po złamaniu nogi to długo, ale żeby cały czas na starcie w nogach zamiast krwi płynął roztopiony ołów??  Minął miesiąc, ja walczyłam dalej i czekałam na przełom, kiedy ciało samo powie: Tak Barbaro, miałaś rację, to dla mnie dobre. 

 

Pewnego ranka przyszłam do salonu ze zbolałą miną, że trzeba znowu iść poturlać się na tartanie.

Mąż na to rzecze: Cieszę się, że jesteś aktywna fizycznie.

Barbara: Taaa [mina typu: mater dolorosa- matka boleściwa].

Mąż: Widać już po sylwetce, że ćwiczysz...

Barbara: Taaa [mina typu: srający kot na płocie].

Mąż kontynuując: ...czuć w ręku.


No na taki argument, to ja mogłam tylko trampki chwycić. Jak czuć w ręku, to dalej biegam, pływam, szydełkuję.

 

- Kic, kic. Rusz dupę, Barbaro.

- Tak, tak jeszcze chwilunia...


Taaa....


No już, już...

 


A gdy już wiosenne preludium sportowe minęło, czas nadszedł za realizację planu głównego się wziąć. Tak... Pociągiem z rana, a po południu bicyklem. 

 

 

Aż się Małżonek wciął, że też by chciał. Nie wiem czy chęć prozdrowotna nim kierowała, czy zwyczajnie fakt, że kto rano jedzie rowerem nie musi czwórki Szkodników ubierać, czesać, pakować, zapinać, rozwozić, zanosić. Nieistotne motywacje, bo tu chodzi o zdrowotność i energię witalną. A nic takiej energii nie daje, jak kilkanaście kilometrów na rowerku dzyń w dzyń.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania i zadawania pytań