wtorek, 21 marca 2017

Magiel we mgle

Słyszałem jak Pańcia w sieni szafę dopieszczała, a ta aż skrzypiała z zachwytu. I wspominałem jak przyjechaliśmy ze strychu w R...wie jednym dyliżansem. Ona się bała, ja jako męski mebel dodawałem odwagi, ale drżały me drewniane nogi ze strachu przed nieznanym. Udawałem, że to niby na wybojach tak się trzęsę. Ostatecznie wylądowałem na parterze w pokoju kąpielowym, miejsce zacne, ale szata ma nadal w opłakanym stanie była. Wszystkie mebelki z R...owa już przystrojone i odmienione były. I kufer i szafa i półka i komódka. Jak ma się tyle lat co ja, to niby już powinno się być cierpliwym. Ja jednak nie mogłem się doczekać. Za każdym razem, gdy Pańcia wchodziła z koszem na pranie, dumnie naprężałem blat, kręciłem zalotnie korbą. Ba! Nawet haka próbowałem jej podstawić swoją stopą. Wszystko na nic. Pańcia przemykała niewzruszona i tylko pralce - sąsiadce poświęcała całą swą uwagę. Raz przyszła niespodziewanie i blat mi postawiła. Uh... Ależ to było przyjemne. Myślałem, że może to ta chwila, ten pierwszy raz,  kiedy muśnie mnie swoimi palcami, podda jakimś rozkosznym torturom albo chociaż pupą się o mnie oprze, ale ona tylko poskładała na mnie ręczniki i uciekła. Blat opadł...

Czekałem dalej, przyglądając się jak pochyla się nad koszem z praniem, jak wchodzi w spódniczce na drabinkę i myje okno...

Ten dzień miał być taki sam. Pańcia przeszła obojętnie obok mnie z koszem na pranie. Odstawiła go i stanęła wyprostowana przy wannie, patrząc się na mnie. Na mnie! Nie, chyba jednak na ścianę... Przysiadła na brzegu wanny, przypatrując się przenikliwie. Mi!

Patrzy na mnie, o matko, co robić, a ja taki zakurzony, pajęczyna na nodze. Próbowałem się zasłonić blatem, ogarnięty nagłą wstydliwością, ale już była przy mnie. Wstrzymałem oddech. Zanurkowała pod blat, dotknęła nogi, posmyrała korbę. Myślałem, że już zemdleję, kiedy zerwała się na równe nogi i wyszła. Oparłem się o ścianę by złapać oddech i zebrać myśli, gdy nagle pojawiła się znowu. I już wiedziałem, że oto nadchodzi ten dzień....

Przychodziła przez kilka dni, patrzyła, wzdychała i wychodziła. Trochę poszlifowała, trochę zdzierakiem chemicznym polała, trochę lazury dała i lakierobejcy. Wszystko na nic. Ciągle jej oblicze marsowe było. Już myślałem, że nic z tego, że jestem beznadziejnym przypadkiem. Kiedy z mgły nagle wyłonił się jakiś obraz. Nowy obraz mnie.

 

Po przyjeździe


Wprowadzka


Po lifcie




Teraz można się pindrzyć



Szelma pozdrawia

 


2 komentarze:

  1. Rewelacja! Gratuluję wykonania :-) To idealnie trafia w mój gust.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie za miłe słowa :) Pozdrawiam ciepło z Bogaczówki.

      Usuń

Zapraszam do komentowania i zadawania pytań