wtorek, 19 listopada 2013

Ciepło domowego ogniska

Komin spadł. To znaczy nie sam... wichura mu pomogła. W latach 70. Spadł i ściągnął czwartą część dachówek z dachu- do dziś są potargane i czekają, kiedy ktoś wejdzie na drabinę i ułoży je jak należy.

Jak już spadł to trzeba było go z tego upadku podnieść. Podnieśli, polepili, ale to nie był już ten sam komin. Kiedy się wprowadziliśmy był w opłakanym stanie i nie można było go wykorzystać w nowej instalacji C.O.

Zapadła decyzja- rozebrać górną część, wymurować na nowo, a na całej wysokości wprowadzić rurę żarową. Słowa przeszły w czyny:
Scena jak z horroru...

Komin trzymał się tylko siłą woli właścicieli.

W słoneczną pogodę prezentował się jakby lepiej...



Komina brak

Tęczowo na placu budowy

Nówka funkiel nieśmigany

Gotowy!

Przyjechaliśmy pewnego popołudnia z pracy i zobaczyliśmy dym...
Wiecie zo znaczy zobaczyć dym z komina WŁASNEGO domu?
Nawet jeśli hydraulik to idiota i papudrak. I złodziej.
Dym, dym...Staliśmy we dwoje, a właściwie we troje (z Bąbelkiem w brzuchu) wpatrzeni w biały dym z komina i czuliśmy, że wielka radość spłynęła na nasze ramiona, bo domowe ognisko zaczęło wreszcie płonąć i to był znak, że zimę przetrwamy.

P.S. Tak mi się jeszcze na koniec nasuwa, gdy patrzę na te zdjęcia z 2009 roku... eh... te skrzynkowe okna, te drzwi wielkie jak wrota od stodoły, malownicza klapa od piwnicy, rynnowe wariacje bez sensu... Tęsknię za Wami Maszkary...ale tylko trochę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania i zadawania pytań