Jeździłam kosiarką po trawiastym zagonie. I jak zwykle zamiast myśleć o jakichś kluczowych dla ludzkości sprawach, np. na jaki kolor pomalować paznokcie u stóp czy też jak rozmieszczenie majonezu na lub pod serem wpływa na ostateczny smak kanapki, musiałam dostać obuchem w łeb. Normalnie jak na filmach. Opróżniłam kosz, pochyliłam się jakoś tak nietypowo, żeby za sznurek pociągnąć, głowę w tym skłonie uniosłam ku górze i BACH! JEBUT! Uderzyła mnie zieloność.
Moja zieloność, którą mam na co dzień, o którą nawet czasem dbam. Tu przytnę, tam skoszę, tu gałązki zbiorę, tam chwasta wyrwę. Widziana co dzień, ale jakoś tak wybiórczo, skrawkami i poszatkowana. A teraz spadła na mnie, otoczyła mnie z każdej strony i dopiero zobaczyłam, że gdzie nie spojrzę, tam ona jest. I dopiero do łba zakutego dotarło ile dobrości, zdrowotności i ekologicznej rozkoszy dostaję. Mam dużo, podzielę się, szczególnie z tymi skazanymi na beton i polbruk. Bierzta i rozkoszujta się. Zdjęcia robione w pozycji kicającej, perspektywa robakowa.
To zielone i tamto zielone, a każde inaczej zielone... |
A z nowości ogrodowych to mamy takie cudeńka (biedny ten mój Teść- zawsze mu na majówkę coś wymyślę):
Dzieciaki koniecznie chciały mieć zwierzątko. No to cyk. Na wiosnę będzie. |
Rychu wytrwale trenuje rzuty za 3 punkty. Kosz oczywiście wygrzebany z demontażu a tablica... Czy ktoś zgadnie? Tak, pierogi zdecydowanie łatwiej się robi na blacie niż na stolnicy... |
Coś dla moich Małpek. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania i zadawania pytań