Cóż było robić? Trzeba było okno wstawić. Może jednak najpierw słów kilka o topografii terenu.
Znajdujemy się w łazience na pięterku- maleństwo 10 m2, ale okna ma dwa! Jedno na zewnątrz- zupełnie zwyczajne i drugie zupełnie nietypowe do wewnątrz, na korytarz.
Oryginalne okno w drewnianej ramie. Czcigodny Małżonek ofiarował mi w prezencie witraże...jakoś tak w 2009 roku i okno zostało wyjęte do czyszczenia. Czas tak szybko mija... i my jako domownicy przywykliśmy do tego, że przechodząc korytarzem można zajrzeć do łazienki, pogadać z osobą tam obecną, ewentualnie zawołać z wanny, że ręcznika brak...
Gorzej było z gośćmi...Chyba się stresowali, że ktoś zajrzy. No a już po groźbie kuzyniaka to ja zaczęłam się bać tej pianki...
Opaliłam, wyszlifowałam, pomalowałam. Tatuś według prawa obsadził witraże. I już można siedzieć, dumać i kąpać się bezstresowo...Oczywiście dopóki Szkodniki nie wpadną bez zapowiedzi przez drzwi, bo zamykadełka jeszcze nie ma...
W połowie drogi między pilśnią a glazurą... |
Czyż nie piękne? |
Rama opalona i wyszlifowana |
Po... |
Moja Corrida |
Niby lepiej, ale i tak brakuje mi tych pogaduszek przez okno... No i już nie można robić frajdy Szkodnikom wsadzając nagle głowę przez okno, gdy się kąpią...