Zaczęło się jak zawsze od komplikacji paszportowo-dowodowych. Jakieś fatum od lat wisi nad moją rodziną. Oczywiście z wyprzedzeniem złożyłam wniosek o dowód dla mnie i Walerii, ale z powodu wprowadzania nowej platformy urzędowej, procedura się znacznie wydłużyła i dowód Walerii miał przyjść w dniu odlotu a mój dwa dni wcześniej. Dzwoniłam, pytałam, nie ma, ale Pani chyba usłyszała tą skamlącą nutę w moim głosie... Kiedy już rozważałam na poważnie odwołanie lotu, dzień przed planowaną wycieczką zadzwonił telefon. Jeden dowód jest! Walerii!! Ufff. A mój utknął, został cofnięty, źle zrobiony, nie ma i nie ma co czekać.
Pozostało ostatnie koło ratunkowe- paszport. Hmmmm, taaaak, paszport odłożyłam chyba do tego sekretarzyka, co się w nim klucz złamał i nie można otworzyć. Podeszłam z pacą i młotkiem, obróciłam go, podważyłam i tłukąc niemiłosiernie młotkiem, oderwałam mu plecy. Zagrzebałam pazurą. Nie ma. No to pozostaje jeden z kartonów z pamiątkami. Nie muszę Wam mówić, ile tych kartonów posiadam... Szukam, szukam, jest! Ale chwila, jakiś pocięty. Ki diabeł! A to stary paszport mojej siostry. Szukam dalej. Wspinam się na szafę, uchylam wieczko. Jest! Jedziemy obie! A co żeśmy zobaczyły, pokazuję Wam.
Mamo, ta wycieczka już by się mogła skończyć. Sam lot jest taki super, że ja już nie potrzebuję innych atrakcji. |
Dom nad tunelem. |
Czytacielem się jest zawsze, nawet za granicą. |
Paske Marsipan |
Creepy... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania i zadawania pytań