Pamiętacie ten magiczny letni czas, kiedy dożywotnio rzuciłam korpo i powiedziałam, że nigdy więcej nie będę spędzała ośmiu godzin przed komputerem? Pojechałam wtedy na pole namiotowe, trochę odpocząć, trochę popracować i oderwać się od myśli, że teraz to na pewno zdechnę z głodu. Bo jak żyć bez korpo? Ale wróćmy do sedna. Do nowego życia. Do wakacyjnej przygody...
Pewnego wieczoru na polu namiotowym brataliśmy się akurat alkoholowo z mieszkańcami sąsiedniego domku. W pewnym momencie okazało się, że brakuje krzeseł. Jeden z sąsiadów poszedł do domku i przyprowadził... go. Przerwałam w pół zdania, spojrzałam w jego oliwkowe oczy i już wiedziałam, że utonęłam w nich po uszy, po szyję, po pas. Moje serce na moment zastygło a potem zaczęło walić jak oszalałe.
Był dużo starszy starszy ode mnie. Dobrze się trzymał, ale zdradzały go delikatne zmarszczki na opalonej skórze. Wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Nie tylko z powodu różnicy wieku. Przy takich okazach zawsze kręcą się ich czujne właścicielki...
Nie mogłam jednak oderwać od niego wzroku. Zastanawiałam skąd mógł się tu wziąć. Był tak nierzeczywisty, niepasujący do tego miejsca, zbyt elegancki jak na leśne rozstaje. A jednak to właśnie tu go spotkałam. W samym środku lasu nad brzegiem jeziora. Czyż można sobie wyobrazić coś równie romantycznego?
W miarę przepływu szlachetnego rudego trunku przez moje żyły, nabrałam odwagi i wyrzuciłam z siebie jednym tchem: Czy Pan tu spędzi zimę?
Odpowiedział z zakłopotaniem, że wszystko na to wskazuje. Chociaż mazurskie zimy w lesie są bardzo ciężkie.
Ja wiem, że nie powinnam, że nie wypada by kobieta wychodziła z inicjatywą. Wszystko to wiem, ale po prostu to zrobiłam. Zapytałam czy nie zechciałby przezimować u mnie. No i jest. Mój oliwkowy królewicz prosto z lasu.
Drobne zmarszczki na opalonych nóżkach już zakamuflowane. |
Ach te oliwkowe oczy... aż cztery. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania i zadawania pytań