Jak już spadł to trzeba było go z tego upadku podnieść. Podnieśli, polepili, ale to nie był już ten sam komin. Kiedy się wprowadziliśmy był w opłakanym stanie i nie można było go wykorzystać w nowej instalacji C.O.
Zapadła decyzja- rozebrać górną część, wymurować na nowo, a na całej wysokości wprowadzić rurę żarową. Słowa przeszły w czyny:
Scena jak z horroru... |
Komin trzymał się tylko siłą woli właścicieli. |
W słoneczną pogodę prezentował się jakby lepiej... |
Komina brak |
Tęczowo na placu budowy |
Nówka funkiel nieśmigany |
Gotowy! |
Przyjechaliśmy pewnego popołudnia z pracy i zobaczyliśmy dym...
Wiecie zo znaczy zobaczyć dym z komina WŁASNEGO domu?
Nawet jeśli hydraulik to idiota i papudrak. I złodziej.
Dym, dym...Staliśmy we dwoje, a właściwie we troje (z Bąbelkiem w brzuchu) wpatrzeni w biały dym z komina i czuliśmy, że wielka radość spłynęła na nasze ramiona, bo domowe ognisko zaczęło wreszcie płonąć i to był znak, że zimę przetrwamy.
P.S. Tak mi się jeszcze na koniec nasuwa, gdy patrzę na te zdjęcia z 2009 roku... eh... te skrzynkowe okna, te drzwi wielkie jak wrota od stodoły, malownicza klapa od piwnicy, rynnowe wariacje bez sensu... Tęsknię za Wami Maszkary...ale tylko trochę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszam do komentowania i zadawania pytań