piątek, 31 marca 2017

Porządkowe love

Ileż razy umierałam z głodu słodyczowego...Ileż razy przetrząsałam szuflady drżącymi  rękoma, szukając węglowodanów... Ileż razy zapychałam otwór paszczowy garścią rodzynek czy słonecznika i wychodziłam z kuchni chwilowo zaspokojona... Tego nie zliczy nikt.

Zacznę jednak od początku. Leżałam na szezlongu, być może nawet pachniałam i razem z pewną policjantką rozwiązywałam strasznie zawikłaną sprawę kryminalną . Nawiasem mówiąc, była to już trzecia seria kryminalna, ale od czego jest zima!

Był to czas przedświąteczny i było mnie dobrze, tak dobrze... Aż zadzwoniła Matula i powiedziała, że Milena kazała sprzątać, bo to element Świąt Bożego Narodzenia. ELEMENT ŚWIĄT! Jak można było tak zakłócić moje beztroskie lenistwo?? No jak?

Leżałam dalej na kanapie wpatrzona w monitor, nad moją głową falowała, jakoby aureola czy też woal, zwiewna pajęczyna,  sięgająca od obrazu aż po skórę dzika. I już mi się tak dobrze nie leżało. Podniosłam się i zabrałam za element Świąt. Oczywiście nie generalnie i nie kompleksowo, tylko zupełnie wybiórczo. Na ile czas pozwolił. Było warto.

Taka oto nagroda mnie spotkała:


Jajeczka wielkanocne z 2016. Smakowe.



Przyznaję się bez bicia, że czyściochem nigdy nie byłam. Zupełnie swobodnie potykam się o zabawki, ręczniki, buty i książki. Wieczorową porą ochoczo nadeptuję gołą stopą na klocek. Wyznaczam ścieżki pomiędzy ogromem różnych rzeczy, głównie (choć nie tylko) porzuconych przez moje Szkodniki. Rano po ich wyjściu do placówek szkolno-wychowawczych  z podziwem oglądam zielone wzory po paście do zębów, jakie pozostawiają mi w umywalce. Ja oglądam miętową sztukę nowoczesną, a w tym czasie Kindziołka (1rok) przegląda i segreguje moje mazidła do ryja, przemieszcza się sprawnie w kierunku koszyka z rozmaitymi buteleczkami i wyjmuje wszystko na podłogę. Kiedy ja kończę zawieszać 4 ręczniki porzucone na podłodze, ona jest już przy 10 mb papieru toaletowego.


Jednocześnie ten mój-nasz bałaganizm jest bardzo wybiórczy. Mogę się potykać o skarby rozsiane na podłodze. Zupełnie nie przeszkadza mi pajęczyna zwisająca z sufitu wyglądem i gabarytem przypominająca sieć rybacką. Absolutnie nie dostrzegam albo zrzucam na karb pochmurności brud na szybach okiennych, a z drugiej strony doświadczam dziwnego pedantyzmu szafkowego. Ooo w szafkach  to ja muszę mieć wszystko na swoim miejscu. Gdy tylko pomyślę o jakiejś rzeczy, zaraz musi mi się zwizualizować, gdzie jest. Nie daj Bóg, jeśli jej tam nie ma. Wtedy zaczyna się nerwowe przetrząsanie. No weź przetrząśnij 240m2 plus 6 piwnic i strych. Szukam tak długo, aż znajdę. I dopiero błogi spokój spływa na  me serce, rzecz wraca na miejsce przeznaczenia, a ja sobie uświadamiam, że wcale jej nie potrzebowałam... nadmienię jeszcze, że owe miejsce przeznaczenia z reguły jest zupełnie niezgodne z logiką: wałki do malowania w komodzie łazienkowej, albumy ze zdjęciami w komodzie kuchennej a papiery ścierne w szufladzie w pokoju  gościnnym. Więc nie zdziw się mój Gościu, gdy kiedyś otworzysz szufladkę przy łóżku a tam 10 arkuszy P80 i 20 gałek meblowych na zaś.

 

 Nadchodzi Wielkanoc...





czwartek, 30 marca 2017

Pępek i ankohol

Jak to trzeba uważać, co się mówi... A jak się nie uważa, to są skutki...

Łucja: Coś bym zjadła...ale dupę mam pełną.

 

Łucja i Eryk bawią się w Czerwonego Kapturka.

Łucja: A dlaczego masz taki wielki nos?

Eryk: Żeby Cię lepiej zapachać.

 

Łucja: Mamo, Waleria mnie uderzyła. Miotłą. Twardą częścią.

 

Edukacja seksualna leży... zupełnie.

W czasie kąpieli...

Eryk: Ja mam pisiora a dziewczynki mają pępek!

Mama, pokazując na pępek Eryka: Eryk, a co tutaj masz?

Eryk: Dom!

Chwila matczynej konsternacji...

Eryk: Dom dla pisiora!

 

Eryk do Łucji: Jesteś ładna.

Łucja: Nie mów, że jestem ładna, ja jestem dzika.

 

Z rozmów kąpielowych...

Eryk (4lata): Nie mam już dwóch dziewczyn. Łucja mówiła, że nie można mieć dwóch, więc wybrałem Darię.

Mama: Eryk, a dlaczego nie można mieć dwóch dziewczyn?

Eryk: Bo się nie zmieścimy w wannie.

 

Waleria: Babcia Jola przesyła pozdrowienia dla Eryka.

Eryk: Gdzie one są?

 

Eryk: Mamo, ja się znam na sklepach. Ty możesz zostać w aucie, a ja pójdę do sklepu i kupię Ci chrupki...Albo ciastka... z ankoholem...



Bez wsparcia dwoje inżynierów nie dałoby rady...



Gdzie jest Bobas?


Gdzie ta dzika loszka?


O tu jest!



wtorek, 21 marca 2017

Magiel we mgle

Słyszałem jak Pańcia w sieni szafę dopieszczała, a ta aż skrzypiała z zachwytu. I wspominałem jak przyjechaliśmy ze strychu w R...wie jednym dyliżansem. Ona się bała, ja jako męski mebel dodawałem odwagi, ale drżały me drewniane nogi ze strachu przed nieznanym. Udawałem, że to niby na wybojach tak się trzęsę. Ostatecznie wylądowałem na parterze w pokoju kąpielowym, miejsce zacne, ale szata ma nadal w opłakanym stanie była. Wszystkie mebelki z R...owa już przystrojone i odmienione były. I kufer i szafa i półka i komódka. Jak ma się tyle lat co ja, to niby już powinno się być cierpliwym. Ja jednak nie mogłem się doczekać. Za każdym razem, gdy Pańcia wchodziła z koszem na pranie, dumnie naprężałem blat, kręciłem zalotnie korbą. Ba! Nawet haka próbowałem jej podstawić swoją stopą. Wszystko na nic. Pańcia przemykała niewzruszona i tylko pralce - sąsiadce poświęcała całą swą uwagę. Raz przyszła niespodziewanie i blat mi postawiła. Uh... Ależ to było przyjemne. Myślałem, że może to ta chwila, ten pierwszy raz,  kiedy muśnie mnie swoimi palcami, podda jakimś rozkosznym torturom albo chociaż pupą się o mnie oprze, ale ona tylko poskładała na mnie ręczniki i uciekła. Blat opadł...

Czekałem dalej, przyglądając się jak pochyla się nad koszem z praniem, jak wchodzi w spódniczce na drabinkę i myje okno...

Ten dzień miał być taki sam. Pańcia przeszła obojętnie obok mnie z koszem na pranie. Odstawiła go i stanęła wyprostowana przy wannie, patrząc się na mnie. Na mnie! Nie, chyba jednak na ścianę... Przysiadła na brzegu wanny, przypatrując się przenikliwie. Mi!

Patrzy na mnie, o matko, co robić, a ja taki zakurzony, pajęczyna na nodze. Próbowałem się zasłonić blatem, ogarnięty nagłą wstydliwością, ale już była przy mnie. Wstrzymałem oddech. Zanurkowała pod blat, dotknęła nogi, posmyrała korbę. Myślałem, że już zemdleję, kiedy zerwała się na równe nogi i wyszła. Oparłem się o ścianę by złapać oddech i zebrać myśli, gdy nagle pojawiła się znowu. I już wiedziałem, że oto nadchodzi ten dzień....

Przychodziła przez kilka dni, patrzyła, wzdychała i wychodziła. Trochę poszlifowała, trochę zdzierakiem chemicznym polała, trochę lazury dała i lakierobejcy. Wszystko na nic. Ciągle jej oblicze marsowe było. Już myślałem, że nic z tego, że jestem beznadziejnym przypadkiem. Kiedy z mgły nagle wyłonił się jakiś obraz. Nowy obraz mnie.

 

Po przyjeździe


Wprowadzka


Po lifcie




Teraz można się pindrzyć



Szelma pozdrawia

 


niedziela, 12 marca 2017

Czeski film

Migawki z życia przeciętnego kibica.

Przeciętny kibic jeździ na mecze,  tu i tam, i jeszcze tam. Przychodzi taki moment w życiu przeciętnego kibica, kiedy jedzie hen daleko, gdzie wzrok nie sięga...

Zanim jednak zdradzę cel i skutki podróży, postaram się opisać, jaki przeciętny kibic powinien być.

Przeciętny kibic przede wszystkim powinien być elastyczny. No bo jeśli w noc przed wyjazdem jedno auto wypada, bo kierowca dostał palpitacji, można upchać dwoje w busie a resztę zostawić w domu. Można też przeorganizować się w mniej niż 3 minuty i zabrać wszystkich. A elastyczność poziom master objawia się, gdy dzwonisz do kibica w sobotę o 6 rano i:

- Jedziemy po Ciebie.

- Ale ja śpię.

- Będziemy za pół godziny  (kłamiesz, bo będziesz za 10 minut).

- Dobra. Jadę.


Przeciętny kibic w swojej naturalnej szacie wyrusza na żer.

Po zabraniu, przetasowaniu i upchaniu wszystkich, przeciętni kibice rozkładają szaliki na półkach bagażników i ruszają w dal. Do Czech. Do Ostravy.

 

Przeciętny kibic jest multijęzyczny i dogada się w każdym kraju. A jeśli się nie dogada, wyciągnie naukę na przyszłość.  Nigdy, przenigdy nie używaj w Czechach słowa 'obojętnie'. Szczególnie, gdy barman pyta, które piwo z nalewaka chcesz. Powiesz 'obojętnie', dostaniesz oba. Czyżby obojętnie-oboje-obydwa?

 

No i jeszcze żołądek! Kibic musi mieć żołądek ze stali. 

Pierwszy lokal typu restauracyjnego, polecony przez okolicznego menela- przewodnika nie okazał się strzałem w 10. Chociaż "przewodnik"domagał się 10zł za usługę. Co prawda, jedzenie mieli i piwo też, ale brakowało siekiery, którą można by zawiesić na  oparach dymu tytoniowego. Drugi lokal sprawiał całkiem dobre wrażenie i wprowadził nas w alternatywną rzeczywistość...

Kiedy barman widzi dziki, wygłodniały tłum kibiców i proponuje gulasz, to wiedz, że garneczek gulaszu zostanie rozdzielony pomiędzy liczbę kibiców. Siedem porcji? To siedem. Ale jakby chętnych było piętnastu, to z tego samego garneczka się zrobi piętnaście porcji. Gulasz jednym smakował, innym nie, jedni przetrawili, inni w biegu szukali toalety. Wniosek na przyszłość: absolutny zakaz zbiorowego zamawiania  gulaszu.


Gulasz dziel na 6! Albo dolej wrzątku, obrzuć cebulą i dziel na 12!


Barman stworzył nam wspaniałą atmosferę czeskiego filmu, bo pomimo, że dość dobrze mówił po polsku, za cholerę nie dało się z nim dogadać. Na każde pytanie odpowiadał, że "minutę". Po zamówieniu jednego piwa, przynosił dwa, po zjedzeniu 3 porcji gulaszu i wypiciu pięciu piw, przynosił rachunek, z którego coś wykreślał i mówił, że już ktoś zapłacił za jeden gulasz, skrupulatnie przeliczał na kalkulatorze 165*2, po czym kazał płacić za dwa gulasze i 3 piwa. Wciągnął nas w tą matnię, że ciężko było się stamtąd wydostać. Jak z bagna.  A trzeba było, bo co delikatniejsze żołądeczki już popiskiwały z rozpaczy.

Ci którzy po takim obiadku byli w stanie iść, udali się na podbój Ostravy.

Tu się nie odważyliśmy... Ale następnym razem...


Dom polski robi wrażenie.

W poszukiwaniu obiadu...



Katedra Boskiego Zbawiciela- świeżutko po remoncie. Cudo.


Wieża widokowa Nowego Ratusza- My tu byli.


Na 73 metrach trochę wiało. Grzywę mnie zepsuło. Ale widoki cudne.


Panorama miasta. Piękne widoki. Nawet Beskidy było widać.


To nie jest FC Barcelona :P


W Czechach nikomu nie przeszkadzają.

Przeciętny kibic, i ten co wypił dwa piwa zamiast jednego i ten co się gulaszem nie najadł, i ten któremu skręciło kiszki, nie zapomina, po co przyjechał.

"Miało być tak pięknie, miało nie wiać w oczy nam..."

Przeciętny kibic wierzy do końca. A gdy w 55 minucie nadzieja umiera, to pełną piersią zaśpiewa "Czy wygrywasz, czy nie, ja i tak kocham Cię. W moim sercu jest Start i na dobre i złe."

 

Przeciętny kibic nie zapomina o tych, którzy zostali w domu.


To jest mniamniuśne... Polecam.

Jeśli przypomina Ci się dzieciństwo, to wiedz, że jesteś stary...


To Szkodniki zjadły zanim zdążyłam zrobić zdjęcie. Ale specjalnie dla Was wygrzebałam ze śmietnika.


I jeszcze coś dla Dziadków za pilnowanie dobytku w ilości sztuk czterech plus piec. Pychotka.

P.S. Przeciętny kibicu, jeśli spędziłeś w podróży 22 godziny, przejechałeś 1270km i przeżyłeś gulasz, to wiedz, że jesteś ponadprzeciętny. 

Za Start! Za EKS!

wtorek, 7 marca 2017

Kuchnia moich marzeń 2

Zimowo-wiosenną porą 2017 roku, budowlańcy zrobili, ile się dało (tynki, posadzka). Czcigodny Małżonek również  (ogrzewanie podłogowe, zasilanie wyspy, puszki). Okna, parapety, grzejniki i drzwi wejściowe były zrobione krótko po  przeprowadzce, czyli hen hen dawno temu. Reszta należy do Barbary, która od lat już miała wszystko ułożone w głowie. W końcu to jej kuchnia marzeń. Taaa, ułożone może i było. A życie zweryfikowało. 

 

Wyjście do ogrodu. Jest.  Nie ma schodów. Pozostaje skok do ogrodu z wysokiego parteru. Do tej pory praktykowałam zwieszanie się na klamce od drzwi i delikatne obsuwanie po murze, aż stopy poczuły ziemię. Do lata może będą już schody. 

 

Mini spiżarnia w przedsionku, regały pod sufit na garnuszki i słoiczki... Po zbiciu tynków ze ścianek działowych okazało się, że stoją jedynie siłą woli właścicielki i najbezpieczniej byłoby je rozebrać. Zatem  ze spiżarni pozostało tylko wspomnienie i kupka gruzu.

 

Wraz ze śmiercią spiżarni, utraciłam ściankę nr1, która miała być zaczepem dla meblowego półwyspu oraz ściankę nr2, do której miał być przytulony kredens kuchenny.

Leżę teraz pod kocem, ziewam i czytam, co napisałam. Jakieś to pesymistyczne takie... takie depresyjne, takie przesileniowo-wiosenne, takie eeee. Ale nie dajcie się zwieść... Barbara już przetwarza dane, zmienia wizję, wskakuje na nowe tory. I szuka łaty na porwane.


Ślimak grzewczy i nogi Czcigodnego


Samobójczy skok do ogrodu - tędy.


Na racuchy z jabłkami - tędy.




Tu się będzie gotowało...


A z okna będę wnikliwie obserwować, jak Szkodniki obsypują się piachem...