środa, 31 sierpnia 2016

Końcóweczka Sieni

Wielkimi krokami zbliżamy się do końca Sieni. Może najpierw powiem, co to jest, bo już tyle razy mnie o to pytano... Sień to takie pomieszczenie na wejściu do domu, które nie wygląda jak kiszkowaty korytarz. Moja sień to w zasadzie pokój powitalny. Już niedługo przedstawię Wam ją w pełnej okazałości, brakuje jeszcze kilku listewek i tralek do zakończenia. I wtedy poznacie pełną historię sieni z sedesem w tle... 


A tymczasem dwa  kąciki do obejrzenia. Pierwszy to komódka zniesiona ze strychu. A na strychu wzięła się... zabij, nie pamiętam... Podejrzewam, że kupiłam ją sto lat temu na jakiejś aukcji za parę złotych. To najbardziej prawdopodobna wersja, aczkolwiek było to tak dawno temu, że pewności nie mam. 


A drugi kącik, to odświeżone stojaki na buty i walizka na wszędobylskie czapki. A jak to było z walizką? Zapisuję póki pamiętam, bo umysł już taki wełniasty... Byłam w zeszłym tygodniu u Ukochanej Teściowej ze Szkodnikami. Zabrałam je na jakieś lody a przy okazji patrzę "Komis u Ani". Singerka w oknie mruga do mnie porozumiewawczo: "wpadaj młoda". Poprzyczepiałam dzieciaki do wózka i wchodzę. Pełno ubrań, butów, torebek a na końcu kącik ze starociami. Patrzę, leży i też się na mnie patrzy... No piękna, idealna na czapki             i szaliki. Ale Czcigodny Małżonek nauczył, żeby się nie rzucać. Próbuję ochłonąć, nie jest lekko... Obchodzę wszystkie wieszaki, żeby nie działać pod wpływem chwili. Patrzę na cenę... Chyba jakaś pomyłka, pewnie od innej rzeczy się cenówka przykleiła. Na wszelki wypadek dopytuję. Jednak nie. Cena prawidłowa. Jak za darmo. Chwytam i rozglądam się nerwowo czy ktoś nie spróbuje mi jej zaraz wyrwać z ręki i mknę do kasy. Już nie wypuszczę. Jest moja. 


Pytam jeszcze za ile poszło Cudeńko z karteczką "sprzedane". Wzdycham, że się spóźniłam i wyznaczam Szkodnika do niesienia  walizki. 


O Cudeńku opowiem Wam niebawem, bo jednak karteczka "sprzedane" dla Ukochanej Teściowej zupełnie nic nie znaczy...
Matko, jaka ja dzisiaj tajemnicza. Muszę zapamiętać, że do wyjawienia Wam została mi historia z sedesem             i "sprzedane cudeńko". Wydrapię na ścianie dwie kreseczki albo zawiążę na włosach dwa supełki, żeby nie zapomnieć. 


Po szlifowaniu...




Upajam się tą krótką chwilą, zanim Szkodniki wrzucą tu ubłocone trampki.


Walizka Vintage z oryginalnym  kluczykiem.



wtorek, 30 sierpnia 2016

Dzień Wagi

Nadszedł dzień prawdy, zwany przez starożytnych grubasów Dniem Wagi. Staję na niej, patrzę i co widzę?           Co widzę?? Nic nie widzę, bo brzuch mi zasłania. Wołam dziecko, żeby odczytało wynik. I proszę państwa, the winner is.... znowu ja!


Gdy na niej stanęłam przez moment mignęło ...6,9 kg. Aż chciałam podskoczyć z radości, ale chyba za dużo powietrza nabrałam, bo przeskoczyło na ...7,0 kg. I już nie było tak fajnie. Niby 100g, a tak potrafi uprzykrzyć życie. 


Tak czy siak, waga leci. I ja też lecę, ale w kulki, bo zjadłam carbonarę. W żaden sposób nie da się jej podciągnąć pod bardziej stosowny w tym czasie jogurt naturalny. Chociaż w sumie... Śmietana 30% i jogurt naturalny             w sklepie zawsze obok siebie stoją... czyli mam wybaczone. 


No i teraz najważniejsze. Nie uwierzyta, za Chiny nie uwierzyta. Biegałam... Ja! Biegałam! Zacznę od początku.      A było to tak. Sprzątałam "kuchnię" na parterze. Nazywamy to kuchnią, bo owszem ma wyprowadzenia pod zmywarkę, do zlewu i tym podobne ustrojstwa, ale w obecnej chwili, bardziej należałoby tam wrzucić laskę dynamitu niż cokolwiek zmywać lub gotować. Wszystko - to mało powiedziane. Buty, zapasowe drzwi, wędki, narzędzia, farby, kolekcja piorunów, sanki i wiele wiele innych zaległo tam i nie chce się ruszyć. Postanowiłam więc trochę ogarnąć tą rupieciarnię, nawet nieźle wyszło i wśród miliona dziadów znalazłam adidaski. Cóż było robić... Nałożyłam. Szybka konsultacja z ekspertem co i jak (Dziękuję inżynierze J.) i pobiegłam. Może to za duże słowo. Wyszłam z domu. Jak to było? Minuta marszu, minuta biegu. No tak, ale jak sąsiedzi zobaczą, że ja po minucie zaczynam iść, to pomyślą, że spuchłam... "Co ludzie powiedzą?!" To ja zamiast na lewo, to w prawo poszłam, w dzicz. Chyłkiem, chyłkiem i tyle mnie widzieli. Szłam, biegłam, szłam, szłam, szłam, biegłam, szłam, biegłam, sapanie za mną... Zboczeniec? A nie, pies. Wielki, czarny, z wielkimi zębami, ale też chyba trenował,      bo wyprzedził i pobiegł dalej wcale nie wykazując zainteresowania moim udźcem. W sumie szkoda, że nie zboczeniec, bo miałabym szansę na pobicie rekordu trasy. 


Dotruchtałam  jakoś do  domu, ze dwa razy nawet złapałam fajny rytm w biegu, ale generalnie mi się nie podobało. Ze sportów ekstremalnych to ja jednak wolę szpilki. Co nie oznacza jednak, że nie spróbuję znowu. Rodzenie dzieci też nic fajnego, ale za to jakie efekty! Zresztą oceńce sami w czym mi bardziej... do nogi.






czwartek, 11 sierpnia 2016

Tafla krwi i Nowa Zelandia

Łucja: Eryk, pożyczysz czarny?
Eryk: Ja nie pożyczuję, bo teraz maluję.


Mama: Eryk, jakie spodenki ma Minionek:
Eryk: Niebieskie.
Mama: A buzię?
Eryk: Yyy [myśli], słońcowy.


Łucja: Mamo, na dole [na parterze], na tym kontynencie, gdzie nam nie pozwalasz wchodzić, zostały nasze zabawki, możemy po nie iść?
Mama: Łucja, a co to jest kontynent?
Łucja: Kontynent  to jest coś takiego, co na jednym jest Afryka, a na drugim Polska, a na dole jest coś takiego mroźnego, co nie pamiętam, jak się nazywa, a na końcu jest Nowa Zelandia.


Mama: Eryk, przygotuj cztery talerze, tylko policz, żebyś za dużo nie wyjął.
Eryk: Jeden, dwa, trzy... Już...Dziesięć!


Łucja opowiada Babci Loli o swojej rance:
- Taka wielka tafla krwi...


Łucja o krześle, na którym można stanąć:
- Taki staniczek mi potrzebny.


Łucja do brykającej Kingi:
- Nie wyginaj swojego ciałka.


To niesprawiedliwe, że niektórzy są tak piękni...


Tekla


Bajkowa sceneria ze Specjalem w tle


Makarona


Piona


Inwazja Szkodników




Musimy jeszcze popracować nad kadrowaniem.


środa, 10 sierpnia 2016

Fortel z fotelem

Znalazłam w internecie komodę. Zdawało się, że idealna na skarpety będzie. Wiecie, te co ciągle szukają swojej drugiej połówki. Wpłaciłam zaliczkę i pojechałam Passerati z Czcigodnym Małżonkiem odebrać towar. Weszłam do sklepu, obejrzałam z grubsza komodę i mówię do swojej lepszej połówki, że jeszcze się rozejrzę, jak już tyle kilometrów przejechaliśmy. Weszłam do drugiej sali i sieknęło mnie jak obuchem. Lekko zamroczona powiedziałam Czcigodnemu, żeby obejrzał, bo ja w amoku to już nic nie widziałam. Przegrzebał go na wszystkie strony, rozłożył tapicerkę na czynniki pierwsze, wycisnął sprężyny i mówi, że godny uwagi, ale że przecież po komodę przyjechaliśmy... Komoda? Jaka komoda? FOTEL! Szybki fortel z fotelem, przeniesienie zaliczki i już był mój. Pan Pakowacz upchał fotel w aucie a ja dyskretnie wzięłam go na bok i szeptem do ucha mu mówię, że jeszcze ten stoliczek. Tylko tak, żeby mąż nie widział.
- Ale jak? Na pewno zobaczy!
- Pan spakuje, a do tego czasu to ja już temat załatwię...


Jak mogłam stoliczka nie wziąć? Kiedy blatem swym pięknym, naturą stworzonym, serce me zachwycił. Przecież to ładniejsze niż obraz...




Zawsze  mówiłam, że ta inwestycja się zwróci... Ale że tak szybko? Ja leżę, dzieci  fotel piorą.


Szybki instruktaż- dużo piany, mało wody...


Się pierze!




Robota idzie...













sobota, 6 sierpnia 2016

Elewejszyn

Njus z ostatniej chwili! Po wielu miesiącach poszukiwań chyba w końcu się udało. Mamy  ją! W sensie ekipę          z referencjami, z polecenia, z terminem i betoniarką. Umówili się dziś na 8:00 na oględziny i nie uwierzycie! Przyjechali... Nie tylko, że przyjechali, co już było dla mnie dużym zaskoczeniem, to jeszcze byli punktualnie. Zupełnie trzeźwi. Najbardziej spodobał mi się ten:
- Niby robota dobra, ale kurtka na wacie!
[Jeszcze jednego tynkarza by trzeba, bo dużo roboty.]
- A skąd teraz tynkarza weźmiesz, kurtka na wacie...


Elewacja to ostatni element z Remontu Dużego. W zasadzie największe przedsięwzięcie, najbardziej wymagające, ale i dające największy efekt końcowy. Bogaczówka w końcu przestałaby wzbudzać mimowolne skojarzenie z ruderą.


Robaczki trzymajcie kciuki i koncentrujcie pozytywne myśli za powodzenie akcji, bo ja już płynę na fali euforii... Kurtka na wacie!




"Baj, baj maszkaro"



czwartek, 4 sierpnia 2016

Matka Nieogarnięta

Jestem matką nieogarniętą...ale staram się ogarniać. Pralka i zmywarka musi być codziennie. Bo jeśli nie ma codziennie, to ubrania wyłażą, pełzną w moim kierunku, gonią mnie po domu, filiżanki brzęczą złowieszczo, sztućce się jeżą...koszmar!

Przy czym muszę nadmienić, że pod hasłem "pralka" mieści się zniesienie kosza lub dwóch na dół, posortowanie, wyjęcie i rozwieszenie mokrego , nastawienie nowego, zdjęcie suchego, zaniesienie do garderoby, rozłożenie       na kupki i powrzucanie do koszyków majtkowych, skarpetkowych i bliżej nieokreślonych. Mam też taki specjalny kosz na skarpetki, które nadal szukają swojej drugiej połówki. Pełen z górką. Wiadomo, nie tak łatwo znaleźć swoją drugą połowę.

Ze zmywarką pomagają Szkodniki: Waleria góra, Łucja dół, Eryk sztućce. Ale mimo to powtarzalne czynności sprawiają, że czasami mam ochotę, aby zapakowano mnie w kaftan, ułożono w miękkim pokoju bez klamek           i puszczono Myslovitz "straaaaach".


Batteria: 1%



Wtedy zazwyczaj nadchodzi dzień regeneracyjny. Tej soboty nadszedł zupełnie niespodziewanie. Czcigodny Małżonek pojechał na mecz wyjazdowy, troje Szkodników zostało zaproszonych na urodzinki i zostałam sama       z Kindzią, która zdecydowała, że czas na drzemkę. Położyłam ją w kołysce w sypialni i wracając zerknęłam          do kuchni...eh...mogłam nie zerkać. Tak sobie pomyślałam, że tylko szybko ogarnę kuchnię a potem obejrzę film. I nagle nadeszła inna zbawienna myśl: jo jo, ja zacznę ogarniać, czas minie, Kinga się obudzi i po relaksie. Poprawiłam więc tylko zmiętolony przez dzieci koc, zgarnęłam zabawki z legowiska i poszłam zaparzyć kawę.      Na deser przygotowałam rodzynki przyprószone gorzką czekoladą. Kogo ja oszukuję? To była gorzka czekolada przyprószona rodzynkami. Bardzo zdrowotne. Popijałam kawę, jadłam deser i oglądałam film. I tylko co jakiś czas powracała natrętna myśl, że może jednak by tą kuchnię... ale odpychałam ją bardzo szybko i sprawnie...     To było cudowne 45 minut...

A wracając do tych rodzynek odchudzających, to łza mi się w oku zakręciła, bo znowu się przypomniał... Taki ciepły i miękki. Zawsze oddany. Zawsze blisko mnie. Czekający tylko na moje skinienie.  To już 140 dni rozłąki...  Z rozpaczy schudłam 19kg. Niestety, tak będzie lepiej dla nas obojga. Zawsze będę Cię kochać, ale                          na odległość...Przesyłam buziaczki i gryzki Mój Najdroższy Kebabie...

środa, 3 sierpnia 2016

Traumatyczna wylewka

Przymierzałam się do tego jak kot do jeża. Rozważałam różne wersje... Temat nie był prosty, bo i poniemieckie drzwi przesuwane i dużo progów i strop Kleina. Myślałam: sami zrobimy... Za chwilę: nie, trzeba ekipę wziąć. Keramzyt? Styropian? Ogrzewanie podłogowe? 


W końcu stanęło na tym, że zrobią "eksperci". Przyjechali w sobotę, w cudownych sobotnich już nastrojach, weseli i szybcy. Ale czy folię na spód, czy najpierw styropian, czy może jeszcze jedną folię, to już nie bardzo wiedzieli. Beton mieszali zupełnie swobodnie na oko, jak ja ciasto na racuchy... 


Teraz usilnie staram się znaleźć pozytywy... szukam...szukam... Jedyną fajną rzeczą jaką mieli, była maszynka, która podawała rurą beton z podwórka. Mixokret to się nazywa. I jeszcze takie gumowe kapcie -  szuraki do betonu... też były fajne. Cała reszta nie była fajna.


Może zrobię bilans:


Bilans zysków:
- posadzka wylana, 

- nie pęka, 

- strop nie wpadł do piwnicy.


Bilans strat:
- ściana ufajdolona do wysokości metra, ciężko powiedzieć czym,
- pozalewane wszystkie drewniane progi,
- poniemieckie drzwi przesuwane zalane tak, że ledwie je Czcigodny wyszarpał z betonu,
- drzwi do piwnicy nie do otworzenia,
- farba ze schodów zdrapana,
- szyld od klamki podrapany,
- różnica w poziomach w korytarzyku, gdzie robił uczeń + -1cm.


Podsumowując... Jestem taka szczęśliwa! W końcu pozbyłam się tych dziadoskich, śmierdzących, sklawiszowanych, pościeranych desek z sieni. Co prawda panele nie są szczytem moich marzeń, ale wylewka wyszła tak wysoko, że nie mieliśmy już zbytniego wyboru w kwestii wykończenia.


Fantazja ułańska wykonawców posadzki sprawiła, że zamiast prostego układania puzzelków-paneli, czekała nas jeszcze droga przez mękę. Na szczęście uwieńczona sukcesem. Można się już ślizgać.


Dechy sosnowe na stropie Kleina


Beton na oko


Grzewcza fantazja




Matka, Ojciec! Szybciej układajcie, bo żem  zgłodniała od tej roboty...



Mniej więcej coś takiego... 

wtorek, 2 sierpnia 2016

Pieczarki i meczyk

Łucja przewróciła się i rozwaliła kolano. Umierająca, ułożyła się na leżaku, patrzy w niebo i mówi: Jak pojedziemy do cioci, to ja będę ostrożniejsza i nie będę biegać.
Waleria mistrz sarkazmu: I będziesz chodzić o kuli.

Jadę z czterema Szkodnikami.
Łucja: Mamo, Eryk grzebie, żeby się wypiąć [z pasów].
Mama: Eryk, nie grzeb.
Jedziemy dalej obwodnicą Elbląga, po prawej rzeka Elbląg i panorama miasta. Łucja pyta: Mamo czy to jest stolica Polski?


Waleria ogląda mecz piłki nożnej z Tatą. Piłkarze biegają szybko, Waleria czyta:
- Jeden ma na nazwisko Ważniak! [Woźniak]


Rozmawiałam z ciocią K. o kawie.
Ciocia: To są ziarna do mielenia?
Mama: Tak.
Eryk: To są ziarna? Dla kur??


Eryk ogląda reklamy:
- A kupimy takie witamki??


Jedzą kolorowe kanapki.
Mama: Kto mlaszcze?
Łucja: Eryk mlaszcze.
Eryk z oburzeniem: Nie, tak się je ogórki!


Rozmawiam z Małżonkiem o remoncie elewacji, ustalamy szczegóły. 

Eryk słucha, w końcu pyta: Tatooo, co Ty mówisz do matki?


Łucja: Mamo nie gniewasz się , że sobie nietępym nożykiem ukroiłam kiełbaskę? 2 minuty i już była przekrojona.

Bogaczówka ma pod sobą 6 ogromnych piwnic. Postanowiłam trochę wykorzystać powierzchnię i założyłam grzybnię pieczarkową. Mamusia udzieliła szczegółowego instruktażu co i jak. Wysłuchałam i zapamiętałam wszystkie szczegóły, szczególnie te odnośnie konieczności częstego podlewania. Wyszłam z piwnicy i ... zapomniałam o całym temacie. Po dwóch tygodniach Mama zapytała, jak moje pieczarki. Aż podskoczyłam. Poleciałam do piwnicy, patrzę... są! Podlałam i za dwa dni było pierwsze grzybobranie. Dzieciaki ze względów bezpieczeństwa po kolei wchodziły do piwnicy.

Waleria wyszła pierwsza: Łucja , naprawdę, naprawdę!

Łucja w piwnicy: To niesamowite, że w naszej ... To niesamowite!!

Łucja po wyjściu: Eryk, to fantastyczne, można wykrawać z nóżek!

Eryk zobaczył grzybnię: He he... hi hi


Pierwszy zbiór



Zawsze wierna







poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Nieszczęście, wielkie nieszczęście

Spotkało mnie wielkie nieszczęście. Zepsułam swój telefon. Mojego magicznego białego zamzunga, który zawsze był wierny. Tylko dwa razy w miesiącu domagał się odrobiny sztrumu. Taki piękny, taki kochany... Tyle lansu w tak  małym urządzeniu. Pasował do butów, auta i torebki. I zabiłam go. Zupełnie niechcący...

Kilka dni żyłam bez telefonu i było mi bardzo dobrze. Aż pewnego dnia Czcigodny Małżonek przywiózł mi niespodziewanie telefon. Z jednej strony trochę nie chciałam, z drugiej pomyślałam, że już może czas wejść w XXI wiek, że telefon to nie tylko dzwonienie, smsy i budzik... 


To już jest koniec, już nie zawibrujesz dla mnie...



Wzięłam nowy telefon do ręki, uśmiechnęłam się z zachwytem i odetchnęłam z ulgą...


Czyli teraz muszę tylko kupić nowe butki, torebkę i czarne beemwe...




Adrenalajna

Ludzie to lubią adrenalinę. Na Orlą Perć w sandałach, na Gubałówkę w białych kozaczkach. Ja to nie lubię. Ja lubię inną adrenalinę, np. takie zakładziki długoterminowe w kołchozie. Dobre na nudę a wręcz idealne jako tania forma budowania ducha zespołu. W korposlangu to się nazywa team buidling  czy jakoś tak... W robo można zrobić zakładziki na Euro i nie mając pojęcia, kto jak gra i kto jest faworytem, zgarnąć flaszkę whisky sprzed nosa zdziwionych kolegów - ekspertów footballowych.


Można również nosząc pod sercem przesyłkę 9-miesięczną zrobić niewinne zakładziki w zakładzie pracy, co też tam się wykluje? Chłop czy baba? A potem zajadać wspólnie z wygranymi tartę z jagodami i łaskawie i wspaniałomyślnie podzielić się z przegranymi, którzy obstawiali, że chłopiec.


Ale już najlepsze to są takie zakłady, które trwają tak długo, że człowiek o nich zupełnie zapomina...
Po Bożym Narodzeniu zaraz po otrzymaniu prezentów, została mi przekazana jeszcze jedna przesyłka. Chwilę przetwarzałam dane, jako że umysł już trochę zwiotczały i zupełnie niechętny do wysiłku. I nagle BĘC!  Przypomniało mi się.


Działo się to w roku pańskim 2008, gdym jeszcze panienką była. Po weselu szwagra, żem zakład z jego teściem poczyniła, że u nas "w każdym kątku po dzieciątku" będzie, czyli że czwóreczka. Nie wierzył, powiedział, że karton wódki stawia, jak będzie czworo. Tym sposobem stałam się szczęśliwą posiadaczką 12 butelek pożywnego napoju wyskokowego z mnóstwem witamin, mikroelementów i miąższu ziemniaków.



Nagroda w zakładzie długoterminowym


Mój menczizna już trochę posiwiał, ale pomoże uporać się z tą nagrodą...



Jeszcze tylko muszę ugrilować piwniczną zagrychę.