środa, 30 października 2013

Patchworkowa szafeczka

Wśród mebli, które dostałam od znajomych z opróżnianego mieszkania, znalazły się dwie szafeczki nocne. Obejrzałam je pobieżnie i pomyślałam, jakie świetne mini szafeczki. Nigdy nie widzialam tak małych szafek nocnych...
Minęło parę tygodni nim przewiozłam je do Bogaczówki, potem kolejne tygodnie musiały odstać w kącie, aż wreszcie doczekały się... Pani zeszła i spojrzała łaskawym okiem...Spojrzała, a jej oczy zrobiły się wielkie ze zdumienia. Im dokładniej oglądała meble, tym oczy robiły się większe i kiedy już było naprawdę duże ryzyko, że wylezą z gałek ocznych, wszystko stało się jasne...a mini szafeczki przestały być mini szafeczkami...

Jakiś pomysłowy Dobromir oderżnął w ordynarny sposób bez żadnej litości dwie części składowe toaletki z trzema lustrami i w ten sposób powstały oryginalne szafeczki nocne...
Oderżnął, ale przecież mógł spalić całość, więc chwała mu za to, że oderżnął, bo chociaż szafeczki przetrwały....

Były smutne, smutno brązowe. Długo myślałam co z nimi zrobić. Aż w końcu przestałam o nich myśleć...i niespodziewanie w ociężałej głowie przemknął świeży błysk i pojawiło się jedno słowo- PATCHWORK.

Dobrałam kolory, zamówiłam farby, akcesoria i wzięłam się do dzieła. Pracy było wiele, kilometry przyklejonej taśmy, oczekiwanie na wyschnięcie farby a czas naglił...Musialam działać w ukryciu, co jeszcze bardziej utrudniało zadanie. Przynosiłam szafkę, malowałam i wynosiłam do skrytki. Aż w końcu nadszedł wielki dzień, dziesiejszy dzień, czyli urodziny mojej pierworodnej córki Walerii. Szafka jest prezentem na czwarte urodziny Szkodnika i właśnie została wręczona. Podoba się...

Mini szafeczka nocna, czyli 1/3 toaletki z lustrami

Ołówek, ekierka i takie takie, czyli wszystko to, czego potrzebuje Inżynierka

Czas nabrać trochę kolorku...

Pierwsza warstwa fioletowej farby

W połowie drogi...

Patchworkowa szafeczka

Waleria z oryginalnym prezentem urodzinowym

środa, 23 października 2013

Siostrzane porachunki

Wiedziałam, że będą się kłócić o ciuchy... w wieku 16 może 17 lat...Ale teraz?!
Pech chciał,  że ubrałam dziewczynki odwrotnie. Waleria nałożyła Łucji bluzę i pojechała do przedszkola, a Łucja dostała Walerii bluzkę  z konikami.
Waleria przyjechała i mówi : To moja bluzka...
Łucja z przekonaniem: No, ja pożyczyłam.
Po jakimś czasie Waleria zdejmuje kurtkę.
Łucja patrzy i mówi: To moja bluzka.
Waleria tłumaczy: Ja też taką samą miałam, ale gdzieś się ukryła.
Ufff, tym razem się udało bez wojny domowej...


Łucja rozcięła brodę i miała założone dwa szwy. Świadoma wielkiej wrażliwości Walerii i zdolności do empatii, chciałam ją uprzedzić, wprowadzić w temat, żeby łagodnie przeżyła nieszczęście siostry...Powiedziałam, że Łucja miała ranę w brodzie i pani doktor musiała ją zszyć...
Wiecie o co zapytała moja wrażliwa i łagodna córka? Co było dla niej najważniejsze w chwili, gdy jej siostra odniosła ranę i cierpiała? Wiecie, o co zapytała?!
- Jakim kolorem [nici]?



No i na koniec dialog Matki z dziećmi i próba ustalenia przebiegu zdarzeń:
Mama: Kto pomazał książkę?
Łucja: To Waleria.
Waleria: To Łucja...Łucja zrzuca na mnie, a ja na nią.
Mimo podjętych prób nie udało się ustalić przebiegu zdarzeń... bo taka jest siostrzana solidarność.


Kozuchy



Instruktor jazdy konnej


piątek, 18 października 2013

Fotoaparat


Z każdego wyjazdu, uroczystości, wydarzenia przywożę kilkadziesiąt, czasami kilkaset zdjęć. Pewnie masz tak samo. Upychasz je bezlitośnie na twardzielu, nawet nie usuwasz tych średnio udanych, rozmazanych, prześwietlonych...Wracasz do nich raz na rok albo dwa, kiedy akurat najdzie Cię klimat wspominkowy. Gdybyś miał je wszystkie wywołać, potrzebowałbyś osobnego pokoju do przechowywania albumów. A kiedyś? Kiedyś ludzie robili sobie jedno lub kilka zdjęć przez całe życie...Przygotowywali się do tego wielkiego wydarzenia, szli do fryzjera, kobiety zakładały futra i biżuterię, specjalnie do zdjęcia...

Posiadam w swoich zbiorach mini muzealnych dwa poniemieckie aparaty fotograficzne. Większy z nich to Zeiss Ikon Nettar, drugi turystyczny, znacznie mniejszy o wdzięcznej nazwie Dolly.

Gdy je dostaliśmy ręce mi drżały, dokładnie tak jak wtedy, gdy trzymałam stuletnią filiżankę, w której dziadek Henryk zrobił mi kiedyś kawę. Filiżanka była cienka jak skorupka jaja...To był pierwszy i jedyny raz w życiu, kiedy wypiłam parzoną kawę...Musiałam zakąsić solidnie czekoladą, ale było warto, bo trzymanie w dłoni wiekowej filiżanki dla takiego oldofila jak ja, to nie lada doznanie.

Ręce zadrżały jeszcze bardziej, gdy okazało się, że dostaliśmy również kliszę, niewywołaną od 30 lat... Było na niej około 7 zdjęć, z czego udało się uratować 4. Pozostała część kliszy spleśniała. A na zdjęciach była Ola-pierwsza wnuczka dziadka Henryka, dziś dorosła kobieta, wtedy dziewczynka 2-3 letnia.

Aparat Nettar jest całkowicie sprawny i nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności wykonania nim kilku fotografii. Kilka z nich możecie zobaczyć poniżej. Mają niepowtarzalny klimat, nawet my współcześni wyglądamy na nich staroświecko. Oba aparaty mają oryginalne skórzane pokrowce z fioletowym i bordowym zamszem wewnątrz. A jak ta skóra pachnie...

Zakup kliszy 6x9 jest troszkę utrudniony w dobie fotografii cyfrowej, ale nie niemożliwy. Niedawno sprowadziliśmy klisze z Niemiec- tam są chyba bardziej popularne...i tańsze. Większy problem stanowi wywołanie zdjęć, niewielu fotografów posiada ciemnię i niezbędną wiedzę, ale dla chcącego...koszt wywołania filmu to ok. 10 zł plus 2zł za każdą odbitkę.

Teraz należałoby wyklikać parę słów o Carlu Zeiss. Jego firma powstała w 1846 roku i produkowała mikroskopy. Pierwsze obiektywy fotograficzne pod marką Carl Zeiss powstały dopiero w 1890 roku. Co ciekawe, w latach 60-tych ubiegłego wieku obiektywy Carl Zeiss zostały wykorzystane w czasie pierwszego lądowania na Księżycu. I tak już 123 lata obiektywy tej firmy odgrywają ogromną rolę w przemyśle fotograficznym.

Seria Nettar Zeiss Ikon była udanym i popularnym modelem składanych aparatów z filmem 120 w trzech formatach: 6×9cm, 6×6cm and 6×4.5cm. Wszystko wskazuje na to, że mój aparat to Nettar 510/2 (inna nazwa Bob 510/2) wyprodukowany w 1936 roku z celownikiem optycznym na obiektywie i dodatkowym wizjerem na korpusie aparatu.
              

 
 
 
Aparat fotograficzny Zeiss Ikon Nattar


Kieszonkowy aparat fotograficzny Dolly


Aparaty ze złożonymi obiektywami.


Oryginalne skórzane pokrowce wyłożone zamszem


Film 120, ekspozycja 6x9cm


Na głazie narzutowym- zdjęcie wykonane aparatem Nettar

Z rodziną w kosodrzewinie- zdjęcie wykonane aparatem Nettar


Ja w kosodrzewinie- zdjęcie wykonane aparatem Nettar

wtorek, 8 października 2013

Bawialnia nr 1


Bawialnia nr 1 przez długi czas była Salonem. Ze względu na gabaryty pomieszczenia, wszystkie imprezy rodzinne odbywały się właśnie tam.

Były Święta, parapetówki, urodziny, rocznice, ba, nawet wieczór panieński D. i zawsze towarzyszyli nam nieproszeni goście specjalni- pęknięcia, zacieki, bruzdy i brudna żółć na ścianach.

Salon czekał... czekał na swój czas, z godnością pełniąc swą funkcję, mimo ran i zadrapań. Przyjmował gości z uśmiechem i liczył na to, że nie będą oglądać dokładnie jego kątów, chował zacieki za zasłonami, a ohydną żółć na ścianach próbowal ocieplić klimatycznymi świeczkami.

Czekał i czekał, aż niespodziewanie stał się Bawialnią nr 1 w Klubie Malucha Mrówka.

Zacznijmy jednak od początku.
Próbuję sięgnąć pamięcią wstecz i policzyć przyjęcia, jakie odbyły się w tym salonie w ciągu pierwszych miesięcy... pierwsza rocznica ślubu z parapetówką dla rodziny, moje urodziny z parapetówką dla znajowmych, no i najważniejsze Pierwsze Boże Narodzenie z Rodzicami, Rodzeństwem i pierwszymi Latoroślami w rodzinie... Dogrzewaliśmy się w tym salonie grzejnikiem elektrycznym. Z wiadomych względów kupiliśmy tylko połowę kaloryferów- po jednym do każdego pomieszczenia. A wiatr i mróz za wszelką cenę próbowali wedrzeć się na uroczystość przez stare, skrzynkowe okna.

W lewym rogu przy oknie było prawdzie dzieło sztuki- Pan Zaciek- narodzony z uszkodzonej rynny. Był piękny, dorodny i wręcz pysznił się swoją wielkością, kolorem i umiejscowieniem, które zapewniało mu doskonały widok na cały pokój a nam nie pozwalało udawać, że wcale go tam nie ma...Z czasem ukryłam go trochę za zasłoną, ale i tak wychylał się i zerkał...

Przy drzwiach po lewej stronie było wspomnienie po masywnych żeliwnych grzejnikach, widoczne na zdjęciu nr 5. Co ciekawe w domu od początku było ogrzewanie C.O. a nie piece kaflowe. Grzejniki nie znajdowały się pod oknami jak teraz, a w centralnej części domu. Rury miały bardzo duże przekroje. Aby doprowadzić ciepło i ogrzać pomieszczenia, grzejniki były umieszczane jak najbliżej kotła grzewczego. Wiadomo, Niemiec Przedwojenny wiedział, jak zminimalizować straty ciepła...

Dość pisania, oglądajcie...




Stan przed kupnem- pęknięcia na suficie i żółć na ścianach

Bawialnia nr 1 w Klubie Malucha Mrówka

Stan przed kupnem- Pan Zaciek zerka zza zasłony.

Bawialnia nr 1 w Klubie Malucha Mrówka

Stan przed kupnem- ślady po grzejniku żeliwnym.

Bawialnia nr 1 w Klubie Malucha Mrówka

"Know-how"
W starych poniemieckich domach jak mój, praktycznie zawsze pojawiają się pęknięcia na suficie. W przypadku nałożenia nowej zaprawy tynkarskiej i gładzi szpachlowej, pęknięcia pojawiłyby się ponownie. Toteż Czcigodny Małżonek i Teść zakładali najpierw siatkę do dociepleń, mocowali ją na zszywki tapicerskie i zaciągali tynkiem maszynowym (oczywiście zszywki przed nałożeniem tynku trzeba wyciągać po kolei). W żadnym pomieszczeniu wyremontowanym w ten sposób nie pojawiły się nowe pęknięcia, zatem uznaję metodę za skuteczną i godną polecenia. Pragnę również przypomnieć wszystkim remontującym, że grunt to... grunt, zatem gruntujcie zawsze i wszędzie, gdzie w grę wchodzi gładzenie, malowanie itp. Polecam szybkoschnącą emulsję gruntującą, która pomaga w oczyszczeniu podłoża i zwiększa jego przyczepność przed nałożeniem kolejnej warstwy.

środa, 2 października 2013

Szkodniki

Co tu dużo pisać...czorty są. Szybkie i pomysłowe.

Bawią się we dwie w chowanego:
Waleria (4 lata):
"Łucja, chowaj się tam, gdzie ja, żeby mi Cię było łatwiej szukać."
"Łucja, idź liczyć gdzie indziej, bo ja się tu będę chować...błąkać."
A gdy już Łucji (2 lata)  znudziła się zabawa, siadła i oglądała książeczkę. Kiedy Waleria skończyła liczenie i zaczęła szukać, Łucja powiedziała: "Tu jest Łucja, ogląda bajkę."


Zaprawdę dziwnymi ścieżkami podąża umysł Łucji...
Patroszyłam rybę na obiad piątkowy, Łucja podbiegła i z przejęciem mówi: "Nie wkładaj tam ręki! Bo to jest ryba! Nie wkładaj ręki, bo Cię ugryzie w nogę...i rękę."

 Łucja jest typem poszukiwacza...Gdy ostatnio zgubiła kapcia, zapytała z pretensją w głosie:
"Gdzie mój kapć?" I nikt nie umiał na tak postawione pytanie odpowiedzieć.

Łucja wykazuje również talenty kulinarne, dużą wiedzę z dziedziny dietetyki (lub dietyki dla Elblążan) i zdrowego żywienia:


Przyłapana na pożywnym śniadaniu




Waleria to myśliciel i romantyk, pragnący poznać wszystkie tajniki stworzenia i sens istnienia.
"Mamo, ja nie chcę, żeby Ty umarłaś..." 
"Mamo, kocham Cię, ile jest motyli i zwierząt, ale nie dzikich, tylko wzagrodnych...i latających też."
"Jejku, jakie niebo! Jakie wszystko!" 
 
A Eryk?
Ma siedem i pół miesiąca, staje na nogi z uporem maniaka, jest chronicznie bezzębny i mówi "Ta ta, ta ta", gdy słyszy przez telefon głos Czcigodnego...

"Takich dwóch jak nas trzech, to nie ma ani jednego..."