poniedziałek, 30 września 2013

Bawialnia nr 2

Przeprowadzka nastąpiła i trzeba było znaleźć pomieszczenie z najmniejszą ilością płyt pilśniowych, pęknięć, zacieków, gwoździ, pajęczyn i aromatycznych tapet w celu zamieszkania. Pająki i tak były wszędzie, do dziś są...nie walczę z nimi, wychodzę z założenia, że mieszkały tu pierwsze. Jakoś się mieścimy.

Fasolka Walerka pęczniała w brzuchu a hormon ciążowy kazał wić gniazdo...No to wiłam z całych sił i przy użyciu wszelkich dostępnych środków niskobudżetowych.
Pomieszczenie, które wybraliśmy na pierwszą siedzibę w ciągu tych czterech lat zmieniało swoją funkcję wielokrotnie, było sypialnią, składem meblarsko-budowlanym, aż finalnie stało się Bawialnią nr 2 w Klubie Malucha Mrówka. Popatrzcie zresztą sami...Co ja się będę rozpisywać, jak jest za dużo tekstu to ludzie przewijają od razu na zdjęcia...No i jak dużo tekstu, to zawsze większe ryzyko błędu ortograficznego...No to już milknę, oglądajcie...




Stan przed kupnem




Zaczynamy wicie...


Uwite gniazdko na przetrwanie pierwszych miesięcy


Bawialnia nr 2 w Klubie Malucha Mrówka





























                                                                                                     

























                                                          
Pewnie myślicie cóż za ułańska fantazja na ścianach, te kolory... te pasy... Wyjaśnienie jest bardzo proste. Miałam trzy wiadra z resztkami różnych farb: białą, brzoskwiniową i różową strukturalną, tworzącą efekt baranka na ścianie. Różowa została z malowania kuchni, a że potrzebowałam tylko odrobinę, cała reszta stała bezużytecznie i zajmowała przestrzeń. Postanowiłam wtedy przerobić różową farbę na zieloną i pomalować nią sień. Dobry wujek Gugl podpowiedział, jakie barwniki kupić, kosztowały majątek a uzyskany efekt był powalający- trupio blada zieleń rozjechanej żaby- tak powinien nazywać się ten odcień. Cóż było robić, część farby odddałam specjalistom i zrobili z niej piękną choinkową zieleń do sieni, a swoją częścią się jeszcze trochę pobawiłam i wyszedł fiolet z barankiem widoczny na ścianach. Ot i cała historyja...

piątek, 27 września 2013

Wiesz jak Wieszak

Statystyczny Teść lepszym od Teściowej chce być, prawda to znana wszem i wobec. Jako że o Teściowej i Wczesnym Gierku już było, wypada i o Teściu słów kilka klawiaturą naskrobać. Teść zagrzebał w szafce na balkonie i leżący tam dwadzieścia lat wieszak wydobył. A wieszak nie z PRLu, bynajmniej. Po Niemcu się ostał, który to Niemiec uciekając do ojczyzny wszystkich dóbr na plecy wrzucić nie zdołał i pozostawił część majątku w domu, w którym Pradziadek Henryk zamieszkał. I tym sposobem w posiadanie wszedł. Historia wieszaka, podobna do większości historii przedmiotów poniemieckich.
Nie zmieścił się, nie zdążył i został w Polsce...
Pradziadek Henryk przekazał wieszak synowi, czyli mojemu Teściowi i u niego dwadzieścia długich lat w szafce na balkonie przeleżał, obrastając grubą warstwą pięknej, dorodnej, soczyście rudej rdzy i czekająć na Ten moment.

I nadeszła chwila, że Synowa, czyli Ja, Magistra wybroniła na Politechnice...A wiedzcie, że jest to okazja nie lada. Zatem i prezent się należy za trudy i znój...Podarunek do Bogaczówki przyjechał i za niego stokrotne dzięki Teściowi składam i w pośpiechu szukam miejsca na ów wieszak przecudnej urody, dębowy. A dąb wiadomo, delikatny i miękki w dotyku i ciepły, jedwabisty... jak żadna płyta MDF.




Już niedługo zawisną na nim paltocik, kufajka i waciak...w takiej właśnie kolejności.




























Ten Jegomość mi kogoś przypomina...
























































 
 
 
 
 
 
Powiedzcie sami czy może być coś piękniejszego od starego, surowego drewna?


 
"Know-how"
 
Wieszak został oczyszczony przez mojego Teścia z grubej warstwy rdzy papierem ściernym i pomalowany czarną farbą na rdzę, przeznaczoną do antykorozyjnego i dekoracyjnego malowania metalu. Drewniana podstawa jest surowym kawałkiem drewna dębowego o gładkiej powierzchni, oryginalnie nie była pokryta farbą ani lakierem i tak też pozostało. Rozważam w przyszłości, pomalowanie haków farbą w kolorze mosiądzu, jest to uzależnione od wnętrza, w którym znajdzie swoje miejsce...

wtorek, 24 września 2013

Wczesny Gierek



Wczesny Gierek był prezentem od Teściowej...Wiadomo Teściowa synową kocha miłością bezgraniczną to i prezenty lubi dawać...Często i szczodre...A zna upodobania synowej dobrze i wie, że im starsze, tym lepsze...Takim, więc sposobem weszłam w posiadanie Wczesnego Gierka.


Wczesny Gierek przed...

 
Początkowo przestawiany z kąta w kąt, zakurzony, przynoszony ze strychu tylko na duże imprezy rodzinne, wtedy gdy nawet takie cudactwo jest potrzebne, aby każdy swoją szanowną mógł posadowić. Na ogniskach też się przydawał i dumnie prężył błękitną pierś, gdy jego nóżki coraz bardziej i bardziej grzęzły w ziemi (resztki błota jeszcze widoczne na zdjęciu).
 
Aż nastała godzina i przyszedł jego czas i już czuł całą meblową duszą, że jego niebieskość niedługo pójdzie w niepamięć, a może i coś więcej Pańcia wymyśli. Na początku bolało, bo Pańcia wkrętakiem nogi odkręciła, źle było wtedy i nisko. Potem myślał, że już dobrze, że już lepiej, bo na ręcę wzięła, niby przytulić mając i ukochać za tych nóżek urwanie, ale tylko do bagażnika wrzuciła i klapą bezlitośnie trzasnęła. Ciemno było i strasznie. A potem to już tylko gorzej, bo jakiś Obcy, Majstrem zwany, zdarł z niego szaty i niebieskości pozbawił...i jego nagość wszyscy praktykanci zobaczyli.
 
Kiedy już stracił nadzieję i pogodził się z losem, przydreptał Majster i w szatę go nową przyodział, brązową i miękką, lśniącą i pachnącą.
 
- Ach, jaki piękny ten brąz Pańcia wybrała! I nóżki jakie zgrabne, kremowe...
 
A serce jego meblowe to już się całkiem ze szczęścia rozpłynęło, gdy ujrzał kokardę dużą a wytworną. Choć za damski atrybut zwykła być uważana, a on przecież Męskim Wczesnym Gierkiem był, wcale żalu do Pańci o to nie miał i dumnie zajął swe miejsce w Garderobie obok kumpla- Tego , którego miało nie być. Dostał nowe życie i stał się żarcikiem meblowym do Garderoby, który wnętrze owe poważne miał ozdabiać i nutką humoru upiększać. 
  
Wczesny Gierek po...







 
 
Wczesny Gierek w Garderobie razem ze swoim kumplem- Tym, którego miało nie być.







































"Know-how"
Aby odresaturować mebel tego typu, należy w pierwszej kolejności oddzielić część drewniane od tapicerowanych i Broń Boże nie odkładać śrub w tak zwane "dobre miejsce", bo zgubią się na 200%. Wiem z autopsji. Następnie należy oczyścić stelaż delikatnie papierem ściernym, nie ma konieczności zdejmowania poprzedniej farby, należy jedynie zmatowić i wyrównać powierzchnię mebla. W moim przypadku stelaż został pomalowany małym wałeczkiem emalią akrylową, która jest wytrzymała i elastyczna, a przede wszystkim bezwonna. Farba jest bardzo gęsta i używałam jej przede wszystkim do białych mebli przecieranych. Jednak ekonomiczne podejście podpowiedziało mi, żeby zużyć posiadaną farbę a nie kupować nową innego typu. Ze względu na gęstość farby malowanie nie należało do najłatwiejszych. Nagrodą za wysiłek było uzyskanie ciekawego odcienia bieli, kremowego, wpadającego w róż. Tapicerkę uszył stary Majster z Elbląga. Na koniec poprosiłam o resztki materiału i z nich stworzyłam kokardę, która zamyka kompozycję mebla i nadaje mu zawadiacki i wesoły charakter. 

Przeprowadzka

No i stało się, nastał lipiec roku pańskiego 2009, dzień sobotni...Czas zakończyć sześciomiesięczne "wczasy" w Suchaczu nad Zalewem Wiślanym, spakować dobytek i ruszyć w drogę...

Pakowaliśmy i pakowaliśmy, a dobra ruchome jakby rosły i pęczniały i namnażały się i myślałam, że nigdy nie nastanie moment zamknięcia klapy bagażnika. Zostałam wtedy samozwańczym Mistrzem Pakowania, każdy milimetr kwadratowy powierzchni był wykorzystany, a gdy usiadłam na fotelu zostałam jeszcze przygnieciona pomniejszymi pakunkami i kotem.

A Kot wiedział i czuł całym sobą, że coś się święci, majątku pilnował, stanowiska przez cały dzień nie opuszczał...
















Wyruszyliśmy z delikatnym podnieceniem, radością, ciekawością i kropelką strachu przed tym, co nas czekało...

Jesteśmy...w NASZYM nowym- starym domu...Czas wić gniazdo...Ale jak tu wić, gdy woda miała być, a nie ma, prąd tylko na przedłużaczu a wanna drapie w tyłek??




 




 
 
Kotu się podobało...a kot zawsze wie lepiej niż człowiek...





















Jak żeśmy to przeżyli, do dziś nie wiem. Pamiętam pierwszy posiłek- jajecznicę usmażoną na turystycznej butli gazowej z nakładką...Pierwszą kąpiel... u sąsiadów, bo zawór pękł i wody nie było, drugą kąpiel już u siebie i podrapany tył...bo wanna była stara. Krótko mówiąc - biwak...długotrwały biwak.

Kupując Bogaczówkę zakładaliśmy plan dziesięcioletni na doprowadzenie jej do stanu dawnej świetności. Miała być gotowa na moje 35 urodziny:). Jeżeli tempo prac nie spadnie, nie zabraknie zapału, energii, zdrowia i środków materialnych, jest duża szansa, że odrestaurowanie budynku uda się zakończyć szybciej niż planowaliśmy.

piątek, 20 września 2013

Odsetków nie budzjet...

Zagłębiłam się niedawno w czeluściach rodzinnej piwnicy i w  ręcę me wpadło niezwykłe znalezisko...
Jedenaście lat mając i skromnym dziewczęciem będąc, podjęłam próbę oszczędzania...w Szkolnej Kasie Oszczędności. Jak widać trudy me na marne poszły, bo ani pieniędzy ani wycieczki, ani sprzętu sportowego, ani aparatu fotograficznego nie kupiłam... no może biblioteczkę powiększyłam o tę małą książeczkę SKO. A kasiora wyparowała w taki sam tajemniczy sposób,  jak pieniądze z Pierwszej Komunii...




Książeczki oszczędnościowe były drukowane w różnych kolorach: zielonym, różowym, niebieskim.





















Książeczki SKO kojarzą nam się przede wszystkim z legendarnymi czasami PRL-u, a niewielu wie, że pierwsze z nich pojawiły się w Polsce już w 1927 roku...Zacznijmy jednak od początku.

Już w XIX wieku w Belgii, Niemczech, Anglii, Austrii i Francji powstały pierwsze szkolne kasy, do których uczniowie wpłacali swoje oszczędności. Na początku XX wieku, idea dotarła do Polski, co prawda z opóźnieniem, ale dotarła... Zaczęło się od tego, że Stanisław Grabski- Minister Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego (swoją drogą bardzo ciekawe Ministerstwo), w 1925r. wydał dokument o potrzebie wpajania młodzieży idei oszczędzania. W 1927 zostały powołane pierwsze Szkolne Kasy Oszędności, które od 1935r. podlegały Pocztowej Kasie Oszczędności, a po II wojnie światowej przekształciły się w Powszechną Kasę Oszczędności Bank Polski. Najwięcej SKO powstawało w okresie powojennym (ponad 20 000 w ciągu kilku lat). Nie bez znaczenia były nagrody, które dostawali najbardziej oszczędni: rowery, radioodbiorniki, zegarki, sprzęt sportowy, aparaty fotograficzne, a wiadomo, że w sklepach były braki i głównie braki...
Uczniowie zarabiali pieniądze, zbierając makulaturę, jagody, butelki,  pomagając przy sianokosach, wykopkach i wygrywali wycieczki nad morze, w góry czy do "stolycy".

Pamiętacie jeszcze hasło "Dziś oszczędzam w SKO - jutro w PKO"?

A wiecie, jak teraz wyglądają SKO? Może niektórzy myślą, że poszły do lamusa...nic bardziej mylnego. SKO idzie z duchem czasu: papierowe książeczki wymieniono na uczniowskie konta bankowe z dostępem przez internet lub telefon, szkoły uczestniczące w programie SKO mogą korzystać z platformy blogowej, mają kanał na YouTube i społeczność na nk.























"Dzięki oszczędnościom złożonym na książeczkę oszczędnościową PKO możesz wyjechać na wycieczkę, kupić sprzęt sportowy, aparat fotograficzny, powiększyć swoją bibliotekę".

Dziś to hasło powinno brzmieć:

"Dzięki pieniądzom wyłudzonym od rodziców i wpłaconym na książeczkę oszczędnościową PKO możesz wyjechać do Egiptu, kupić smartfona, laptopa, iPada, tableta lub powiększyć swoją kolekcję dopalaczy".



Talentu do oszczędzania nigdy nie miałam

















Idea oszczędzania nie jest opcja Łucji, która wyciąga niebieskie banknoty z portfela Mamy i ukradkiem upycha w swojej śwince...



Przyłapana...

środa, 18 września 2013

Moje kłódeczki

Mam w swoich zbiorach mini muzealnych dwie kłódeczki...
Większa z nich firmy Vaterland przez kilkadziesiąt lat wisiała przy drzwiach od stryszku w budynku gospodarczym Pradziadka Henryka. Jest ogromna, masywna, posiada klucz, ale mechanizm chodzi bardzo ciężko i nawet taka baba jak ja nie może go samodzielnie otworzyć. Niestety nie udało mi się znaleźć żadnych bliższych danych  na temat daty czy miejsca powstania. I tu kłania się zaniedbany, odrzucony, niekochany fakultet z języka niemieckiego...bo na stronach niemieckojęzycznych na pewno bym coś znalazła. Temat pozostaje otwarty, może jakiś znajomy germanista poświęci trochę czasu, zagrzebie w worze Google i coś znajdzie...



Rozmiar kłódki Vaterland w porównaniu z łyżeczką.



















Stan techniczny kłódki jest bardzo dobry. Posiada jedynie małe wgniecenie po lewej stronie. Może jakiś desperat próbował ją otworzyć bez klucza:)




Klucz do kłódki Vaterland

















Nazwa firmy Vaterland napisana nietypową czcionką
















Druga kłódka, znacznie mniejsza, nie posiada klucza i jest zamknięta. Wszystko wskazuje na to, że została wyprodukowana w Niemczech na początku XX wieku w zakładzie Freidricha Sengpiela.
Kłódki Sengpiela były produkowane  w pięciu rozmiarach:
A - 6.0cm x 8.8cm x 1.93cm - 326 gramów
B - 6.7cm x 10.0cm x 2.03cm - 432 gramy
C - 7.9cm x 11.8cm x 2.41cm - 695 gramów
D - 9.3cm x 13.8cm x 2.64cm - 1023 gramy
E - 10.4cm x 15.5cm x 2.86cm - 1222 gramy

Kłódki miały nadane numery. Do tej pory znaleziono kłódki z numerami 1-12, 4 A i 19; niektóre nie miały numerów. Być może nr 19 był wykonany na specjalne zamówienie klienta, ponieważ do dziś nie pojawiła się żadna z numerami 13-18.
Chociaż kłódki mają takie same numery, mechanizmy zamykające są różne, a więc nie można stosować zamiennie kluczy. Każdy klucz jest dopasowny indywidualnie do kłódki.
Fabrycznie były pomalowane na kolor srebrny i na niektóych z nich nadal widać ślady farby. Moja kłódka w celu odświeżenia została wyczyszczona i przemalowana na kolor czarny.

Zasuwka w mojej kłódce jest wykonana z mosiądzu i ma kształt liścia dębu i żołędzia. Młodsze modele były zrobione ze stopów.





Zasuwka w kształcie liścia dębu i żołędzia















Odnaleziono jedną kłódkę w całości wykonaną z mosiądzu (nr 4A), pozostałe obudowy i pałąki to odlew z żelaza.Większość z zachowanych kłódek pochodzi z terenu Niemiec i Polski, chociaż znajdowano też pojedyncze egzemplarze, które wywędrowały do Francji, Litwy, na Białoruś a nawet do U.S.A.

W 1879 Friedrich Sengpiel opatentował w Niemczech i Wielkiej Brytanii pod numerem 5661
"Resilient Keyhole Cover", czyli sprężynującą zasuwkę na dziurkę od klucza. W patencie nie była wprost wspomniana kłódka, więc nie ma do końca pewności czy patent dotyczył samej zasuwki, czy też kłódki z zasuwką. Friedrich Sengpiel stworzył Sengpiel Company (Schlawe, Pomerania, Niemcy), razem z bratem Oscarem opatentowali  jeszcze kilka wynalazków, m.in. zamykany breloczek w 1883. Niewiele więcej wiadomo o braciach wynalazcach, ale jeśli założyć, że kłódka została wyprodukowana w Sengpiel Company, to powstała między 1879 a 1942.

Z drugiej strony, Muzeum Zamków w Velbert (Niemcy) natrafiło na zapis, z którego wynika, że zamek został wyprodukowany przez Damm & Ladwig Company (firmę powstałą w 1870 w Velbert). Damm & Ladwig zostało wykupione przez Yale & Towne w 1927. Ta wersja wskazuje, na to, że F. Sengpiel Company dostarczało jedynie komponenty do kłódek, czyli zasuwki, a nie całe mechanizmy.



Kłódka Sengpiel's Patent



















"KNOW-HOW"
Aby zapobiegać korozji i zapewnić odpowiedni poślizg w zamku, można użyć oleju penetrującego w aerozolu ze specjalną rurką, która umożliwia smarowanie trudno dostępnych miejsc.
Do pomalowania kłódki można użyć uniwersalnej emalii do drewna i metalu w dowolnym kolorze.


Wszystkie przedmioty starodawne w Bogaczówce, poza ładnym wyglądem, muszą spełniać również funkcje użytkowe, a ponieważ jeszcze nie zgromadziłam majątku, który mogłabym ukryć w kufrze i zamknąć na kłódę, poniżej prezentuję kilka alternatywnych zastosowań:


- aby zobrazować, jak silna jest siostrzana miłość


-jako fejsbuk limiter- dla uzależnionych
 
- lub po prostu zabezpieczenie przy klasycznych majtach cnoty - w opcji z kluczem lub bez...


wtorek, 17 września 2013

Dziewczęta- Mrówczęta i Król- Mrul

Stare nie są, ale mieszkają w Bogaczówce, więc i im utworzyłam jedną szufladkę w moim Blogu, bo godne tego są i zaprzeczyć nikt nie śmie...
Dziewczęta- Mrówczęta i Król- Mrul zawsze wtedy, gdy już braknie sił i cierpliwości i nerwów i mam ochotę zawiesić je na haku, jak robił dyrektor pewnej szkoły, wyjeżdzają z czymś... z pytaniem, odpowiedzią, refleksją, dialogiem. I wszystko to prezentowane będzie poniżej...Do samodzielnej oceny, refleksji, uśmiechu...

Babcia J. uczesała Łucję (2 lata 4 msce) w dwa okazałe warkocze-dobierańce i mówi:
- Zobacz, jaka piękna laleczka uczesana!
Łucja, zwietrzywszy nową zabawkę...
- Gdzie laleczka??
 

Waleria (3 lata 11mscy):
- Mamo, czy mogę zjeść te czarne kołowe płatki, co ma Dziadek?
(Dla niewtajemniczonych: czekoladowe kuleczki neskłika lub biedronkowe zamienniki).


W czasie kąpieli Eryk mocno chlapie nogami na prawo i lewo...
Łucja:
- Nachlapałeś mnie, wiesz Eryczku, to nie są żarty...


poniedziałek, 16 września 2013

...nasze pierwsze spotkanie nie było planowane...

 
Wiecie, jak to jest z mieszkaniami z rynku wtórnego, kupujesz często razem z zawartością, która niekoniecznie odpowiada Twoim potrzebom i gustom. Pewni znajomi kupili mieszkanie kompletnie umeblowane. Jedyny problem polegał na tym, że meble należały do zamierzchłej epoki...
Nowi właściciele zdecydowali, że meble trzeba oddać albo wyrzucić...
Szafa duża, może Basia będzie chciała, zapytamy...
Przyjedź, zobacz...
Przyjechałam, zobaczyłam...Wśród wielu mebli na wysoki połysk trafiło się parę perełek...
- Wezmę szafę, te małe szafeczki nocne, półkę, parę szafek kuchennych, żyrandol...
- A ten?
- TEN nie...
Meble zostały przewiezione do  Babci J., upchane w komórce i zamknięte na klucz.
Po jakimś czasie pojechałam zabrać kilka z nich do Bogaczówki.
Otwieram komórkę, patrzę, a na samym szczycie piramidy meblowej stoi TEN. Ten, którego miało nie być. Stoi i patrzy na mnie tymi smętnymi zniszczonymi szufladami...
Choć nasze pierwsze spotkanie nie było planowane, spakowałam go do bagażnika...
Po dokładnych oględzinach, decyzja zapadła...do pieca. Był zbyt poniszczony, porysowany, poobijany gwoździami, nie było czego ratować...
Jednak coś kazało mi chwycić za opalarkę, po zdjęciu pierwszej warstwy ohydnej brązowej farby, moim oczom ukazało się piękne i bardzo jasne drewno, prawie białe. Już wiedziałam, że muszę opalać dalej... Efekt moich zmagań widać na zdjęciach poniżej:


"Pańcia dała mi nowe życie, a już czułem na swoich nogach ognie piekielne z kotła C.O. Znalazłem swoje miejsce na ziemi...Jestem Toaletką...w Bogaczówce...w Garderobie...Pańcia nawet uchwyty szuflad dobrała tak, żebym się ładnie z kinkietami komponował. No i mam kumpla Wczesnego Gierka, dobrze mi tu... "


Gałka z motywem wieńca


Uchwyt z motywem wieńca
















"KNOW-HOW"
A teraz kilka porad, jak można zrobić taką metamorfozę.
Po pierwsze trzeba zdjąć starą farbę, którą pokryty jest mebel. Z reguły jest to farba olejna, więc do wyboru mamy dwie metody: chemiczną i mechaniczną. Chemiczna jest droższa i śmierdząca, więc korzystam z niej tylko w uzasdnionych przypadkach. Tu nie było takiej konieczności, więc za pomocą opalarki elektrycznej i szpachelki zdjęłam prawie całą farbę. Należała do tych marzących i ciągliwych, więc na meblu pozostały jeszcze ślady. Następnie za pomocą szlifierki oscylacyjnej i grubego papieru ściernego, np. P36 usunęłam pozostałości po farbie i zeszlifowałam wstępnie powierzchnię drewnianą. Następnie drobniejszym papierem ściernym, np.220 wyszlifowałam wykańczająco mebel.
W pierwotnej koncepcji mebel miał być pomalowany białą kryjącą emalią do drewna i metalu. Jednak ze względu na ładne słoje drewna, które pokazały po oszlifowaniu, zdecydowałam się na użycie białego, nierozcieńczonego impregnatu, czyli tzw. bejcy. Fronty szuflad wykonane są z innego drewna, więc uzyskałam dośc ciekawy efekt białego mebla z szufladami w odcieniu pomarańczu. Na koniec pozostało uwieńczyć dzieło, wymieniając drewniane kołkowe gałki na uchyty w kolorze mosiądzu. Mają na sobie dekorację w postaci wieńca, który komponuje się z mosiężnymi kinkietami...bo diabeł tkwi w szczegółach...
W tej chwili mebelek oczekuje na grupowe lakierowanie lakierem bezbarwnym półpołysk.
Biały impregnat podkreśla słoje drewna

czwartek, 12 września 2013

...bo starocie to trzeba kochać...

 
Stwierdziwszy, że z wiekiem mózg coraz bardziej wełniasty się robi i pamięć kuleje na każdym kroku, postanowiłam spisywać losy mego zacnego rodu a przede wszystkim dzieje domu, który nas znalazł... Tak, tak dokładnie tak było, bo chyba inaczej trudno byłoby wyjaśnić, jakim sposobem staliśmy się posiadaczami Bogaczówki... Zacznijmy jednak od początku...
Był rok 2007, przeglądałam leniwie ogłoszenia w poszukiwaniu nieruchomości, w której zamierzałam uwić rodzinne gniazdko, a raczej gniazdo w myśl zasady "w każdym kątku po dzieciątku". Wśród wielu domów z betonu, styropianu i pianki była ONA...Bogaczówka: czerwona cegła, skrzynkowe okna, drewniane drzwi...Piękna i wielka...No właśnie tak wielka, że popatrzyłam, westchnęłam i tylko wieczorem wspomniałam Czcigodnemu przyszłemu Małżonkowi, że widziałam ładny dom, ale że za wielkie to to i temat się zakończył...
Minęło 1,5 roku. Byłam w pracy, przyszedł mail od Czcigodnego. Otwieram, patrzę i oczom nie wierzę...ONA na zdjęciach, a w tytule maila niewinne pytanie: "Co myślisz o tym?"
Już wiedziałam, że to znak...No bo niby jak to możliwe, że ze stutysięcznego miasta i powiatu, wybieramy zupełnie niezależnie ten sam dom?!

Cóż było robić? Pewnej słonecznej niedzieli wsiedliśmy w czarne beemwe i pomknęliśmy przed siebie w celu oględzin.


Nie było łatwo ją znaleźć, niby przy drodze a skryta w gąszczu nieokiełznanej, wybujałej zieleni. Zajechaliśmy przed dom...i od razu oboje poczuliśmy atmosferę poniemieckiego domu i wcale nie chciało nam się stamtąd wyjeżdżać. Staliśmy pod stuletnim bukiem odurzeni atmosferą tego miejsca i odsuwaliśmy moment powrotu...
 
Decyzja zapadła, milion formalności i stało się...W połowie lipca 2009 zebraliśmy manatki i przeprowadziliśmy się do naszego nowego-starego domu- Bogaczówki. Obiektywnie rzecz, biorąc dom przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy, wielu znajomych pukało się w głowy: "na co oni się porywają?!" A dla mnie ONA była po prostu piękna...
 
I tak zaczęła się ta historia...a co było dalej przeczytacie wkrótce.
 
Bloga dedykuję wszystkim tym, którzy:
- dostrzegają wyższość kawałka drewna oblepionego farbą olejną nad lśniącą płytą MDF,
- lubią stąpać po skrzypiącej podłodze a nie ślizgać się po panelach,
- z całych sił bronią się przed zalewem towarów wyprodukowanych przez małą rasę,
- kochają starocie małe i duże.
 
Blog będzie poruszał tematy związane ze wszystkim co stare, czyli z samym domem, a więc łyżkę budowlanki, szklankę renowacji oraz szczyptę aranżacji i dekoracji. Pokażę Wam również to, co w każdym starym domu być musi, czyli skarby przeszłości, gromadzone przeze mnie już od dłuższego czasu z pomocą rodziny i znajomych, którzy już wiedzą, że potrafię dać nowe życie przedmiotom, które przeżyły swoich właścicieli i które uratowałam przed niechybnym lądowaniem na śmietniku.
 
Zapraszam do czytania, oglądania, komentowania i zadawania pytań..
 
 
 
 
.